Sport

Czwarte kolejne zwycięstwo

Beniaminek nie miał wiele do powiedzenia z rozpędzającym się Łódzkim Klubem Sportowym.

Piłkarze ŁKS (białe stroje) odprawili z kwitkiem Pogoń. Fot. mkppogonsiedlce.pl

W Łodzi obliczyli, że jeśli ŁKS wygra zaległy mecz z Wisłą Kraków, a za tydzień pokona lidera z Niecieczy, to może już być w pierwszej trójce. Ostatnie mecze pokazały, że drużynę trenera Dziółki stać na to.

Czerwona kartka

Zespół z Siedlec grał o ligowe punkty z ŁKS-em po raz pierwszy od… 1933 roku, gdy jedyny raz w ekstraklasie występowała drużyna tamtejszego 22 pułku piechoty. Wtedy wygrał ŁKS, nie inaczej było i w piątek. 2:0 to dla Pogoni honorowy wynik, wynikający jednak bardziej z niestarannej, wręcz niechlujnej gry łodzian pod bramką rywala.Napastnicy ŁKS starali się strzelać z każdej pozycji, ale brakowało im zimnej krwi i snajperskiej kalkulacji. Powyższe nie dotyczy zdobywców obu bramek Stefana Feiertaga i Andreu Arasy. Austriak Feiertag jest bezlitosnym egzekutorem na polu karnym, Hiszpan Arasa (już cztery gole w tym sezonie) zbiera oklaski za umiejętności techniczne. Pozostałych piłka nie chciała słuchać.

Sami nic by jednak nie zdziałali, gdyby nie mieli do pomocy Piotra Głowackiego, który nie tylko asystował przy obu golach, ale zaryglował też swoją stronę defensywy. 32-letni Głowacki, piłkarz z ponad dziesięcioletnim stażem w I lidze, w ekstraklasie w poprzednim sezonie nie bardzo sobie radził, na drugim poziomie jednak gra po profesorsku.

Pogoń zagrała od początku odważnie w ataku, przez co mecz był niemal do przerwy wyrównany. Wprawdzie Feiertag już w 5 minucie trafił w słupek, ale grający po raz pierwszy w tym sezonie w ŁKS bramkarz Aleksander Bobek też się nie nudził. Nie dawali mu ostygnąć dwaj weterani w Pogoni Damian Szuprytowski i Cezary Demianiuk. Wszystko się jednak w siedleckim zespole posypało pod koniec pierwszej połowy, bo Pogoń straciła bramkę, a w 45 minucie po faulu wyleciał z boiska Titas Milaszius.

Robi się ciasno

Zaraz po przerwie ŁKS zdobył drugą bramkę, a gdy w 60 minucie goście nie wykorzystali rzutu karnego, można było już mecz kończyć, bo zwycięzca był znany. Próbował odwrócić losy meczu Demianiuk, samotnie przedzierał się pod bramkę ŁKS, został sfaulowany przez Arasę (nie od dziś wiadomo, że napastnik na własnym polu karnym to „samobój” lub ”jedenastka”), ale Bobek ten rzut karny obronił. Co to dla niego – wszak rok temu na Łazienkowskiej obronił strzał z jedenastu metrów samego Josue z Legii!

W składzie ŁKS robi się ciasno. Wrócili po kontuzjach Pirulo i Husein Balić, zadebiutowali w drużynie Łukasz Wiech i Jorge Alastuey. Złożywszy zwycięzcom gratulacje nie sposób jednak nie wspomnieć, że przy przewadze 60-40 w posiadaniu piłki i 22 strzałach na bramkę skończyło się zaledwie na dwóch golach.

Wojciech Filipiak