Kapitan reprezentacji doskonale wie, co oznacza powtórka rzutu karnego w turniejowym meczu z Francją. Fot. PAP/EPA


Czuję w sobie ogień

Rozmowa z Robertem Lewandowskim, kapitanem reprezentacji Polski


Jak ocenić remis z wicemistrzami świata na koniec Euro?

- Na pewno punkt z takim rywalem to promyk nadziei. Teraz można siąść i analizować mecz z Holandią. Szkoda, że nie udało się w nim zdobyć chociaż punktu... Gdyby tak się stało, to inaczej by to teraz wyglądało, inaczej patrzyłoby się i podchodziło do meczu z Austrią. Inaczej się wtedy wychodzi na takie spotkanie. Teraz można gdybać i analizować, ale na pewno udowodniliśmy, że potrafimy - przy tym wsparciu kibiców - pokazać się z dobrej strony. Ich doping to było coś fantastycznego!

Czym zaskoczyliście Francuzów?

- Były dobre momenty. W pierwszej połowie dobrze graliśmy w środku pola, dobrze wymienialiśmy piłkę. Staraliśmy się nią grać jak najwięcej. W pierwszym momencie drugiej połowy za bardzo się cofnęliśmy i dostaliśmy bramkę. Po niej jednak utrzymaliśmy koncentrację, mimo trudnych momentów. Nie było chaosu, nie było czegoś takiego, że przegrywamy i to już koniec. Wzięliśmy się w garść i staraliśmy się przechodzić do ofensywy. Skutkiem tego był rzut karny i zdobyta bramka.

Wynik cieszy?

- Może cieszyć, ale teraz, z perspektywy tego, jak to wszystko wyglądało na boisku, to szkoda. To wszystko też pokazuje, w jakiej grupie przyszło nam rywalizować.

Rzuty karne z Francją to powtórka z rozrywki z mistrzostw świata w Katarze, gdzie też przecież dwa razy podchodził pan do piłki ustawionej na 11 metrze...

- Widać lubię powtarzać karne z Francją (śmiech). Przed pierwszym podejściem widziałem, że francuski bramkarz ruszył się na linii. Potem była powtórka, ponowne podejście i puls podszedł mi chyba pod 200 (śmiech). Był stres, wysoka adrenalina. Przy powtórce wiedziałem już, że bramkarz nie ruszy tak jak wcześniej. Dobrze uderzyłem, padła bramka, zdobyliśmy zasłużony punkt i pokazaliśmy, że z takimi przeciwnikami też potrafimy grać. To też z naszej strony - jeszcze raz podkreślę - forma podziękowania dla tak licznej rzeszy naszych fanów. Ich wsparcie było czuć nie tylko podczas wtorkowego meczu w Dortmundzie, ale podczas całych mistrzostw.

Czy gdyby wszyscy byli zdrowi, to wyciągnęlibyście więcej z tego turnieju?

- Mogę powiedzieć, jak to widzę ze swojej perspektywy. Kiedy mamy więcej zawodników, to mamy więcej opcji. Ja też mogę żałować, że na pierwszy mecz z Holandią nie byłem gotowy, na drugi z Austrią wszedłem z ławki i też nie było to łatwe. Dopiero w ostatnim spotkaniu w pełni się udało. Czułem się dobrze, nic mi nie dolegało. Ale to są takie momenty, na które nie mamy wpływu. Tak czy inaczej trzeba być mocnym, trzeba sobie dawać radę. Teraz to już nie ma znaczenia, wcześniej mówiłem na konferencji, że to wszystko były dla mnie trudne chwile. Dla mnie ważne było to, żeby tu być i wspierać drużynę, nie tylko na boisku, ale także poza nim. Cieszę się, że z Francją spędziłem 90 minut, że dałem radę i było okej.

Po takim meczu wzrasta chyba chęć gry w reprezentacji do mistrzostw świata za dwa lata, prawda?

- Już powiedziałem, że czuję w sobie ten ogień. Dopóki go mam, to z dumą i z uśmiechem będę reprezentował nasz kraj, kibiców i będę biegał z orzełkiem na piersi. Czasami - wiadomo - nie jest łatwo, bo też jesteśmy ludźmi i też popełniamy błędy. Z drugiej strony, dla wielu jesteśmy autorytetami, nie chcemy się łatwo poddawać, rzucać ręcznika i odejść. Nie o to w tym chodzi. Jesteśmy sportowcami i nasza ambicja jest szczególna, jeżeli mówimy o reprezentacji Polski.

Rozmawiał i notował w Dortmundzie Michał Zichlarz