Sport

Cztery lata Igi, czapki z głów!

W czwartek 10 października minęły dokładnie cztery lata od pierwszego tytułu wielkoszlemowego Igi Świątek

W czwartek 10 października minęły dokładnie cztery lata od pierwszego tytułu wielkoszlemowego Igi Świątek – na kortach w Paryżu w pandemicznym 2020 roku 19-letnia wówczas Polka zszokowała sportowy świat, triumfując na kortach Rolanda Garrosa bez straty seta!

Cztery lata to szmat czasu, także w sporcie. Taki dystans pozwala nieco inaczej spojrzeć na to, co dzisiaj zaprząta głowę kibicom tenisa w Polsce, a w szczególności kibicom Igi. Zreasumujmy więc: Świątek w tym czasie została bezapelacyjnym numerem 1 wśród tenisistek, dzierżonym już przez 124 tygodnie, w Paryżu wygrała jeszcze trzy razy, łącznie zdobyła 22 tytuły, w tym pięć wielkoszlemowych, zarobiła ponad 32 miliony dolarów na samym korcie.

Ten suchy bilans oczywiście w żaden sposób nie oddaje wszystkich emocji, wzruszeń i sportowych wrażeń, jakie przeżywaliśmy dzięki temu, co od ponad 48 miesięcy wyprawia ta „gówniara z paletkom”, jak z przekorą nazywają Igę twórcy internetowych memów, konfrontując jej sukcesy z „Robercikiem”, ciągle w tych memach sfrustrowanym wyczynami swojej największej rywalki do rządu dusz wśród polskich kibiców.

Ale ten suchy zestaw danych powinien dać również do myślenia, jakim „potworem” - w pozytywnym znaczeniu – w ciągu tego czterolecia stała się Iga Świątek w światowym sporcie, jaką marką globalną jest na kuli ziemskiej czy wreszcie jakiej rangi sportowcem możemy się przechwalać, niwelując przy tym własne kompleksy.

Ale my wolimy grymasić. Bo po trzech latach zmieniła trenera; bo dlaczego zrobiła to w trakcie sezonu, a nie jak spadnie śnieg; bo tylko brąz olimpijski zdobyła, a nie złoto; bo czemu nie gra skrótów i nie wykorzystuje potencjału; bo dlaczego – tu najlepszy „kwiatek” od jednego z „ekspertów” – już drugi miesiąc nie wykonuje swojego zawodu (!); bo czemu nie wyrzuci tej psycholog w czapeczce; bo czemu nic nie mówi, bo czemu, a dlaczego, skąd…

Z perspektywy czterech lat dobrze widać, jak modelowo rozwinęła się kariera Igi Świątek. Fot. Gao Jing/Xinhua/PressFocus


My, Polacy, uwielbiamy szukać dziury w całym; nam, polskim kibicom i dziennikarzom – nie wykluczam z tego grona siebie – zawsze mało; nawet jak nasz sportowiec odniesie bezapelacyjny sukces, będziemy kręcić nosem, dlaczego nie w ładniejszym stylu, a potem, dlaczego nie poszły za tym kolejne wygrane, i tak dalej, i tak dalej… Jak tak dobrze wsłuchać się w ten zaśpiew, naprawdę można dojść do przekonania, że nieźle nam wszystkim odpie…iło…

Oczywiście – zawodowy sportowiec jest osobą publiczną; analiza, dyskusja, rozmowa na jego temat jest czymś absolutnie naturalnym, jest elementem całej tak fascynującej kultury sportu. Ale wszystko powinno mieć umiar – mam wrażenie, że zamiast troski i życzliwej refleksji, ścigamy się na to, kto bardziej w Igę Świątek i jej otoczenie uderzy, przywali, czy wręcz wyśmieje.

Tymczasem ostatnie cztery lata muszą w każdym z nas budzić ogromny szacunek dla tego, czego dokonała i kim jest dziś Iga, czego dokonał cały jej team, nie wykluczając – a może wręcz doceniając – rolę, jaką pełni w nim psycholog Daria Abramowicz.

Pozwolę sobie przytoczyć fragment felietonu, który na łamach „Sportu” napisałem cztery lata temu po sukcesie nastolatki z Raszyna.

„Na świecie nie mogą się jednocześnie nadziwić, że ledwie 19-letnia tenisistka bez wygranego dotąd żadnego turnieju rangi WTA, jeździ po całym świecie ze swoją psycholog. Bo jest to, przyznajmy, niespotykane, także u nas, gdzie wciąż nie brak toksycznych rodziców, przelewających na dzieci swoje niespełnione ambicje, a jedynym zaklęciem, gdy coś nie idzie, jest „walcz!” lub dosadniejsze „zapier...j!”. I nie chodzi pewnie o pieniądze za fachową poradę, bardziej o świadomość istoty, sensu i potrzeby podobnego wsparcia. (…)

Oczywiście, mamy nadzieję, że to dopiero początek wspaniałej kariery, ale dziś nie wiemy, czy Świątek wygra – jak przewiduje John McEnroe – jeszcze z sześć Wielkich Szlemów, czy poprzestanie na jednym. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie efemerydą, ale wiele też zależy teraz od tego, jak poradzi sobie z sukcesem, z presją startu w kolejnych turniejach, których przecież nie będzie wszystkich wygrywać; a więc także jak zniesie nieuniknioną porażkę. Ale można założyć, że mając mózg, o który tak dba, i z tym sobie brawurowo poradzi”.

Stary wyjadacz McEnroe się nie pomylił, Idze do tych siedmiu szlemów brakuje już tylko dwóch, a pamiętajmy, że ma dopiero 23 lata. Z perspektywy tych czterech lat dobrze widać, jak wręcz modelowo rozwinęła się jej kariera, jak dobrze radzi sobie z presją i porażką, choć oczywiście nie brakowało na tej drodze zawirowań czy wiraży – ale czy można być od nich wolnym?

Dziś – po rozstaniu z trenerem Tomaszem Wiktorowskim – Iga znów znalazła się na zakręcie, nie pierwszym i zapewne nie ostatnim. Można założyć, że wyjdzie z niego na prostą, lepiej lub gorzej, a my – w dniu ogłoszenia końca kariery tenisowego idola Świątek, „Rafy” Nadala – bardziej doceńmy może nasz rodowy klejnot, dopóki błyszczy.