Małgorzata Wilk na każdym kroku uświadamia ludziom, jaką perłą są Czarni Bytom. Fot. Facebook


Człowiek szczęśliwy

Małgorzata Wilk przed rokiem wróciła z Niemiec, by zostać prezeską Czarnych Bytom, znanego klubu dżudo stworzonego przez jej ojca - Józefa Wiśniewskiego.


Klub został założony w 1966 roku. Józef Wiśniewski był w nim trenerem, prezesem, szefował też Polskiemu Związkowi Judo. Zmarł w 2014 roku.


Życie na głowie

- Nigdy nie było mowy o tym, że przejmę stanowisko po tacie. On kochał klub i w ogóle nie brał pod uwagę, że go tu kiedyś nie będzie. Mieszkałam wiele lat w Niemczech, rok temu zgłosili się do mnie członkowie zarządu i poprosili o zaangażowanie. Przyjechałam i przekonałam się, że faktycznie jestem tu potrzebna, że mogę coś zrobić, może lepiej, szybciej, może ciekawiej. Postawiłam swoje życie na głowie i... wróciłam do Bytomia - opowiadała.

W lutym 2023 zastąpiła poprzedniego prezesa po jego rezygnacji, a w ub. tygodniu została jednogłośnie wybrana na czteroletnią kadencję podczas walnego zebrania. Była jedynym kandydatem.

 

Drugi dom

- Miałam z dżudo tyle wspólnego, że tu się praktycznie wychowałam, to był mój drugi dom. Uwielbiałam dżudoków, czułam się w mieście zawsze bardzo bezpieczna. bo oni byli wszędzie. Po wyjeździe do Niemiec miałam świetny kontakt z ojcem. Znałam każdego nowego zawodnika, wszystkie problemy klubu. Tata dzwonił dwa, trzy razy w tygodniu i rozmawialiśmy po dwie godziny o bieżących sprawach - tłumaczyła Wilk.

W Niemczech prowadziła firmę niezwiązaną ze sportem. - Nie mogłam pełnić funkcji prezesa w sposób podobny do taty, bo bym poległa. Muszę słuchać fachowców, takich jak nasz dyrektor sportowy, olimpijczyk z Londynu Paweł Zagrodnik. Nie mogę się wymądrzać. Mam świadomość, gdzie mam swoje słabe strony. Mój tata nie spał po nocach, bo mając w klubie trzech olimpijczyków, nie miał im z czego zapłacić, a oni nie mieli pieniędzy na czynsz. Mówię wprost - drugiego takiego klubu nie ma w Polsce – wskazała.

 

Wszystkie drzwi otwarte

Z obecnymi władzami Bytomia ma bardzo dobry kontakt. - Doceniają nas. Wiem, jak było wcześniej, jakie tata miał trudności, jak niesprawiedliwie był traktowany. Ja się tak traktować nie pozwolę - podkreśliła.

Zaznaczyła, że prezydent Międzynarodowej Federacji Judo zaprosił ją jako VIP-a na zawody Grand Slam i poinformował, że chciałby w Bytomiu uruchomić europejskie centrum judo.

- Z powodu ojca jest mi łatwiej, mam wszystkie drzwi otwarte. Kiedy coś pierwszy raz załatwiam, ludzie myślą o mnie, że „to ta córka Wiśniewskiego, trzeba ją wpuścić i wysłuchać”. Pewnie się zastanawiają, co się kryje za tym „opakowaniem”. Ja nie siedzę cicho, nie czekam, nie porównuję się do innych klubów, chcę, żeby nasz klub był doceniany - powiedziała.

Przyznała, że na początku kierowania klubem nie miała zbyt wielkiej wiary w siebie. - Ludzie chyba myśleli, że przyjechała z Niemiec po tylu latach, nie wie, co to Bytom, jak wygląda życie w Polsce, itp. Zapomnieli, że to moje miasto, że ja się z tych bloków obok wywodzę i szybko się na nowo odnalazłam. Bywało ciężko, miałam już spakowaną torbę, płakałam, bo nie potrafiłam sobie poradzić. Pojawiłam się nagle, nie ubieram się typowo jak na prezesa, lubię podkreślać swoją figurę, którą bardzo lubię. Myślę, że teraz ludzie doceniają mnie za kompetencje. Prywatnie po powrocie do Bytomia odnowiłam kontakty, przyjaźnie ze znajomymi z liceum, z imprez sprzed lat - dodała Wilk.

 

To takie „dziaderskie”

Podczas Walnego Zgromadzenia Delegatów PZJ była jedyną kobietą. - Dobrze się w tym odnajduję. Nie lubię za to w Polsce tanich komplementów, typu „dzień dobry, pani ładna”. To takie „dziaderskie”. Wiem, jak wyglądam, mam lusterko - zauważyła.

Do klubu należy duża, zatrudniająca 300 osób, firma budowlana pod nazwą Sponsor, której prezesem też jest Wilk. Zyski wypracowywane przez spółkę idą na działalność Czarnych. - Kierowanie tą firmą, dzięki profesjonalnym pracownikom, nie sprawia mi trudności. To również bardzo ważne, bo spółka utrzymuje Czarnych. W klubie trenuje 750 osób, zaczynają dzieci w wieku 4-5 lat. Niektóre zostają u nas dłużej, inne odchodzą, bo się odnajdują w innym sporcie - przekazała prezeska, która co miesiąc tydzień spędza w Niemczech.

- Ale i tak całe moje życie toczy się wokół klubu. Zastałam go w dobrym stanie pod względem wyników sportowych i finansowych, ale w bardzo złym, jeśli chodzi o marketing. Nie mogłam przeżyć, jak słabo „sprzedany” był sukces Beaty Pacut-Kłoczko, która w 2021 roku została mistrzynią Europy, a rok później wywalczyła brąz mistrzostw świata. Podstawa to budowanie swojej marki – wskazała.

 

30 procent szans na przeżycie

Wilk podkreśliła, że powrót do Bytomia był bardzo dobrą decyzją. - Prowadzę coś, co stworzył mój tata. Uświadamiam ludziom, jaką „perłą” jest ten klub. Jestem szczęśliwym człowiekiem, choć kosztem swojej rodziny, więc płacę wysoką cenę - dodała.

Choć za granicą spędziła wiele lat, mówi po polsku bez akcentu. - Nigdy się języka nie wstydziłam. Mam pochodzenie niemieckie ze strony mamy, jestem taką mieszanką - pół lwowianka, bo stamtąd pochodził ojciec, a pół Ślązaczka i bardzo dobrze się z tym czuję. Dziwi mnie, że ludzie w Polsce nie doceniają, jak rozwinął się kraj. Ja to dostrzegam, także w Bytomiu, który wygląda coraz lepiej. Brakuje mi poczucia wspólnoty, pomagania sobie nawzajem - oceniła.

Nie ukrywała, że czuje się szczęśliwa także dlatego, że przezwyciężyła bardzo ciężką chorobę. - W 2013 roku stwierdzono u mnie pierwotne stwardniające zapalenie dróg żółciowych. To rzadka choroba autoimmunologiczna wyniszczająca wątrobę. Musiałam co trzy miesiące poddawać się ciężkim zabiegom pod pełną narkozą. Miałam często zapalenie trzustki, dróg żółciowych, czasem oba naraz, sepsę. Wiadomo było, że wątroba w pewnym momencie nie będzie się nadawać do tych zabiegów i to się stał jesienią 2019 – wspominała.

 

Każdy dzień to bonus

Trafiła w Niemczech na przyspieszoną listę do przeszczepu, ale okazało się, że ma rzadko spotykaną grupę krwi. - W grudniu 2019 przeszłam przygotowanie do operacji, ale wątroba, którą miałam dostać, okazała się za duża. No a w lutym 2020 zaczęła się pandemia. Dawano mi 30 procent szans na przeżycie trzech miesięcy, tymczasem w maju trafiła się wątroba młodego, 18-letniego człowieka. Idealna dla mojej budowy i trwająca 10 godzin skomplikowana operacja się udała – powiedziała.

 

Kłopoty zdrowotne pozwoliły pani Małgorzacie na nabranie dystansu do rzeczywistości. - Wiem, jak byłam blisko straty życia. Byłam z tym kompletnie pogodzona. Dlatego teraz każdy dzień to dla mnie dodatkowy bonus. Ludzie się martwią zmianą pracy, innymi przyziemnymi sprawami, a ja mówię, że coś, o czym za dwa miesiące nie pamiętamy, nie jest prawdziwym problemem - zakończyła szefowa Czarnych Bytom.


Piotr Girczys (PAP)