Radość Frana Alvareza jest w pełni zrozumiała... Fot. Artur Kraszewski/APPA/PressFocus


Czekali 24 lata!

Widzew odesłał Legię do stolicy z pustymi rękami, strzelając gola w doliczonym czasie gry.

 

„To spotkanie jest szczególne dla kibiców, ale my skupiamy się nie na przeciwniku, ale na tym, co sami musimy zrobić” (Myśliwiec). „Dla nas najważniejsze jest wyeliminowanie własnych błędów. Mecz z Widzewem, na wypełnionym stadionie, może być spotkaniem zwrotnym” (Runjaić). Z takim nastawieniem przystępowali do niedzielnego meczu w Łodzi trenerzy obu drużyn. Spotkanie 6. z 10. drużyną w tabeli przed tą kolejką nie miało już takiej prestiżowej stawki jak 20-30 lat temu, ale niezmiennie były trzy punkty do wzięcia. Sięgnął po nie Widzew – jest to pierwszy wygrany mecz drużyny z Łodzi z Legią od 24 lat!

Przez znaczną część meczu wydawało się, że bliżej sukcesu jest Legia. Po 15 minutach można było sądzić, że goście zmiotą rywali z boiska: już w 14 sekundzie Gikiewicz cudem obronił strzał Morishity, w 9 minucie Japończyk zdobył bramkę po ładnej akcji, ale po nieznacznym spalonym, w 14 min Gikiewicz znów obronił strzał Guala. Szybko jednak gościom tej pary zaczynało brakować, spotkanie się wyrównało, a obrońcy obu drużyn okazywali się lepsi od napastników. Nie doszło do strzeleckiego pojedynku środkowych napastników Sanchez (kontuzja) - Pehhart (kartki), o miano najlepszych na boisku walczyli natomiast środkowi obrońcy Mateusz Żyro (wychowanek Legii, teraz w Widzewie) i Rafał Augustyniak (rozpoczynał karierę w Widzewie, z którego ruszył w świat, zatrzymując się ostatnio w Warszawie). Świetnie radził sobie z łódzkim atakiem widzewski warszawiak, ale i on nie dał rady zatrzymać Frana Alvareza, który w doliczonym czasie wykorzystał złe wybicie Ribeiro spod własnej bramki i strzelił nie do obrony.

„Na oko” Legia miała w tym meczu przewagę, ale do zapowiadanego przez trenera zwrotu nie doszło, bo brak było gościom dynamiki i dokładności. Widzewiacy (w replikach koszulek z 1997 roku, w których wygrali 3:2 w Warszawie) byli groźniejsi w końcówce i nie zadowolili się remisem. Gol Widzewowi się po prostu należał.

Wojciech Filipiak