Sport

Czekając na Archimedesa

WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok

Tyle co zdążyłem przed tygodniem wyrazić w felietonie swoje zniesmaczenie zatraceniem górnośląskiego charakteru przez chorzowski Ruch, a niemal natychmiast doszło do wymiany sztabu szkoleniowego, która jest jako ten miód na moje serce. Kadry, która była w ostatnich miesiącach sukcesywnie zasilana obcokrajowcami i zawodnikami bez śląskiego rodowodu, zmienić się nagle i w całości nie da, ale milowy krok do odzyskania przez Ruch charakteru został wykonany. Niebieskich przejmują jego wychowankowie – Dawid Szulczek jako pierwszy trener oraz Wojciech Grzyb ponownie w roli trenera przygotowania fizycznego. O renomie tego pierwszego rozpisuje się cała Polska, to jedno z najbardziej gorących nazwisk na rynku, bardzo młody szkoleniowiec z dorobkiem – ile jest warta Warta bez Szulczka, można sobie teraz uzmysłowić zerkając w pierwszoligową tabelę. Świat ligowy nie może się nadziwić, że młody zdolny i wciąż wzięty trener kieruje się sercem i przywiązaniem do barw, zamiast lukratywnością kontraktu – wszakże Szulczek mógłby nadal pracować w ekstraklasie w klubach o większych możliwościach finansowych. Moment na zmianę jest idealny – Janusz Niedźwiedź nie był w stanie wykrzesać z drużyny iskier, a Ruch chyba gorzej grać już nie może: w Gdyni zdobył punkt dzięki pomocy sędziów, w Płocku był już tak słaby, że przegrał pomimo sędziowskiego wspomagania (karny z kapelusza, wykorzystany przez niezawodnego Szczepana). Szulczek waży słowa i obietnice, zastrzega, że jego wpływ na drużynę będzie widać dopiero za kilka miesięcy, ale w tych żyłach płynie krew niebieska i nie można mieć wątpliwości, że determinacji do wyciągnięcia klubu z kryzysu mu nie zabraknie.

O tym, że przygotowanie fizyczne drużyny też szwankuje na całej linii, przekonują chorzowianie właściwie w każdym spotkaniu, tracąc gole w drugich połowach i dramatycznie słabnąc w końcówkach bez względu na klasę rywali (koszmarny ostatni kwadrans z Pogonią Siedlce). Za czasów Grzyba było odwrotnie – kiedy kibice śpiewali hymn Ruchu przed ostatnim gwizdkiem, przeciwnicy truchleli, bo to był sygnał do włączenia przez Niebieskich piątego biegu – to w dużej mierze dzięki golom w doliczonym czasie wywalczono awans do ekstraklasy. Trzon drużyny wciąż mogą stanowić zadziorni śląscy wojownicy – Daniel Szczepan, najbardziej agresywny napastnik polskich lig, defensywny pomocnik Patryk Sikora wróci na wiosnę po kontuzji, Martin Konczkowski nie stracił na jakości i jest na lewej obronie lepszy niż przed odejściem z Ruchu, Maciej Sadlok zna się z trenerem jeszcze z czasów wiślackich i jeśli ktoś jest jeszcze w stanie pomóc mu dojść do formy, to właśnie Szulczek wespół z Grzybem. Jest też paru zdolnych młodzieńców (Barański, Huras) którzy za Ruch daliby się pokroić i pozostaje mieć nadzieję, że będą odważniej wprowadzani do składu. Ta drużyna po prostu musi się obudzić. Niepowodzenia łatwiej znosić, jeśli zaznają ich ludzie, którym kibice ufają. Niedźwiedź swój kredyt zaufania wyczerpał. Śląski futbol zawsze stał na motoryce, może nie zawsze mieliśmy tu piłkarzy najlepszych technicznie, ale sprinterów nie brakowało. Tymczasem symbolem nieudacznego Ruchu w ostatnim roku był najwolniejszy gracz wszech lig, Filip Starzyński – człowiek, których ze stojącej piłki potrafi strzelić i podać genialnie, ale w oszczędnym człapaniu po boisku nie ma sobie równych. To sympatii kibicowskiej wzbudzić nie mogło – w Chorzowie prędzej zniosą serię porażek jako frycowe ambitnej młodzieży, niż grę w chodzonego na remis. Powiada się, że w futbolu lepiej mądrze chodzić, niż głupio biegać, ale Niebiescy ostatnio przypominali drużynę filozofów ze słynnego meczu Monty Pythona, którzy chodzili po boisku bez sensu, dopóki Archimedes nie krzyknął „Eureka!” i podał piłkę we właściwą stronę. A biegać mądrze też nie zawadzi.

Mocny Ruch jest śląskiej piłce potrzebny. Trzymam kciuki za efekt nowej miotły, zwłaszcza że wedle moich podsłuchów w chorzowskiej szatni przede wszystkim trzeba wymieść konflikty między piłkarzami.