Sport

Coś strasznego

Wisła Kraków tekst główny 3498 znaków


Po ostatnim meczu kibice Wisły zadali piłkarzom retoryczne pytanie... Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Coś strasznego

Tak źle z „Białą gwiazdą” w ligowych rozgrywkach nie było jeszcze nigdy.


Wraz z ostatnim gwizdkiem w sezonie 2023/24 z trybuny dla najzagorzalszych fanów Wisły zniknęły wszystkie kolorowe flagi z nazwami dzielnic, osiedli, miast - niektóre mające po kilkadziesiąt lat. Zastąpiła je samotna, biała płachta z prostym, ale jakże celnym pytaniem: Czy nie jest wam wstyd? - Niestety, taka liczba Hiszpanów w składzie się nie sprawdziła. Nie wszyscy dawali jakość, jaka była potrzebna. W ataku zespół jeszcze jakoś dawał radę, ale obrona to było coś strasznego. Traciliśmy średnio prawie półtora gola na mecz, porażki się nawarstwiały. Może trzeba trochę pomieszać skład, dodać Polaków, piłkarzy z dużego rynku bałkańskiego, a zostawić dwóch-trzech Hiszpanów - mówi trener Marek Motyka, mistrz Polski z Wisłą w 1978 roku.

Błędna decyzja

On i inne legendy klubu regularnie odwiedzające stadion przy ulicy Reymonta 20 łapały się za głowę, gdy oglądały ligowe „popisy” swoich następców. W grudniu Radosław Sobolewski ugiął się pod presją środowiska i po porażce w Niecieczy podał do dymisji. „Jego” Wisła miała problemy, ale zaryzykujemy stwierdzenie, że z tym szkoleniowcem na ławce weszłaby do baraży. Zimą, zamiast minimalizować ryzyko, mając już wtedy na wyciągniecie ręki wypoczętego po zwolnieniu z ŁKS-u Łódź Kazimierza Moskala, do mocno hiszpańskiej szatni wrzucono jeszcze dwóch hiszpańskich trenerów. Jako pierwszego Alberta Rude - osobę, która I ligę mogła sobie analizować w programach, ale wcześniej nie miała ze specyficznymi rozgrywkami - co podkreśla wielu fachowców - żadnego kontaktu. To było i widać, i słychać. Rude nie krył zdziwienia intensywnością spotkań, po pierwszych kolejkach nie krył, że musi się uczyć piłkarskiej rzeczywistości w obcym dla siebie kraju. Na to jednak nie było czasu i Wisła się o tym boleśnie przekonała, kończąc ligowe zmagania na najgorszym miejscu w historii. Zespół nie był dobrze zbudowany, ale miał momenty - jak w Pucharze Polski - w których było widać, że można z niego wycisnąć więcej przy mądrym prowadzeniu. I przynajmniej dać sobie szansę na uratowanie sezonu. Jarosław Królewski chciał wszystkim pokazać, że wie lepiej. I skończył źle.

Awans z Polakiem

To on ponosi pełną odpowiedzialność za nieudany eksperyment. Nie unika jej, ale dla kibiców to żadne pocieszenie. Królewski widzi przyszłość klubu w pracy z danymi i sztucznej inteligencji. Ten kierunek jest przez niektórych niesłusznie wyśmiewany. Światowa piłka od lat idzie w tę stronę i Wisła też powinna się rozwijać. Nie można jednak przesadzać, mieć klapek na oczach. Można przecież łączyć nowinki i jednocześnie widzieć, co się w tej lidze sprawdzało, a co nie. Czy cokolwiek stało na przeszkodzie, by zespół objął polski trener? Do ekstraklasy awansowali piłkarze prowadzeni przez Szymona Grabowskiego, Rafała Góraka i Mateusza Stolarskiego. Ostatnim obcokrajowcem, który wyszedł z I ligi, był Jurij Szatałow z Górnikiem Łęczna (2014 rok). Królewski, stawiając na Rude, chciał zhakować system, ale to pierwszoligowy system zhakował jego. Gdy rok temu po porażce w barażach, przy wielu krytycznych głosach kibiców, zostawiał na stanowisku Sobolewskiego, można było znaleźć kilka powodów, dla których to robi. „Sobol” miał z zespołem świetną wiosenną serię, otarli się o bezpośredni awans. W przypadku Rude nie było żadnych przesłanek do przedłużenia umowy. Na szczęście dla siebie i Wisły Hiszpan okazał się mądrzejszy od prezesa i podjął decyzję o odejściu.

Michał Knura