Sport

Co zrobią z tą miłością?

BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk

Informacja, która popłynęła ze źródeł zbliżonych do urzędu miejskiego w Zabrzu, iż Górnik jest na sprzedaż, zelektryzowała środowisko piłkarskie w równym, a może nawet większym stopniu niż podpis złożony przez Wojciecha Szczęsnego pod rocznym kontraktem z Barceloną. No bo tak: przygoda ludzi (kibiców) z Górnikiem Zabrze to sprawa na wieki wieków, większa niż na przykład miłość do żony. Mówiąc prostszym językiem, Górnika kocha się zawsze, a żonę niekoniecznie (co oczywiście można odwrócić i odnieść do uczuć wobec męża). I brnąc dalej: za rok przygoda Szczęsnego z Barceloną się skończy, tak jak chociażby przygoda Jurka Dudka z Realem Madryt („Barcelonie i Realowi się nie odmawia”), i w miarę upływu czasu będzie popadała w pozbawione większych emocji zapomnienie. No, chyba że Barca sięgnie po trofeum w Lidze Mistrzów, to wtedy nasz bramkarz dopisze sobie znaczący element do CV.

Cokolwiek powiemy i cokolwiek się zdarzy: Górnik grzeje i będzie grzał bardziej niż Szczęsny i Barcelona. Taka już jego uroda, taki smak, taki urok – co potwierdzą ci, którzy mają dziś 70 lub 80 lat, i z klubem z Roosevelta są za pan brat od bajtla; takiego bajtla, jakiego w poważnej liczbie widuje się i dzisiaj na stadionie im. Ernesta Pohla. Te bajtle już zostały zainfekowane miłością do tego klubu – po wsze czasy.

No więc i dziadki, i bajtle główkują właśnie, co z ich ukochanym Górnikiem się stanie? I pewnie zastanawiają się, czy przypadkiem miasto, a konkretnie prezydentka Zabrza Agnieszka Rupniewska, nie blefuje, że to już koniec ścisłych relacji na linii miasto-klub? A jeśli nie blefuje, to jakie poczyni zabezpieczenia, by najsilniejsza marka miasta nie upadła i nie popadła w zapomnienie? No bo wiadomo – ludziska mogą dużo wybaczyć, nawet tego, że żyrafy w chorzowskim ZOO się nie sponsoruje (czytaj: nie żywi), ale nie tego, że na Roosevelta może zamrzeć życie. A stadion taki ładny, a i wreszcie koniec jego budowy widać, a i tylu widzów się na nim pojawia...

Możemy na wszelkie sposoby o tej futbolowo-górniczej historii pisać, trochę się napinać, trochę nawet ironizować, ale sprawa jest poważna. Nie tylko w kontekście Górnika, lecz w kontekście całej polskiej piłki klubowej tak bardzo uzależnionej od samorządowego wsparcia. Co zresztą jedni uważają za powinność samorządów, na równi z finansowaniem edukacji, kultury, służby zdrowia, infrastruktury itd., a inni za zwyczajne wynaturzenie, no bo ich zdaniem miasto, a właściwie podatnicy, nie powinni się składać na abstrakcyjnie wysokie pensje panów piłkarzy, tudzież zaspokajanie innych ich potrzeb, doliczając do tego armię działaczy, trenerów, pracowników. Ich zdaniem to prywatna zabawa i w wymiarze własnościowym taka właśnie powinna być. Innymi słowy, jeśli chce ktoś klub, to niech go finansuje.

Ta dyskusja toczy się zresztą w Polsce już od dłuższego czasu. Toczy się i nie kończy; i szybko się nie skończy, bo też władze samorządowe często-gęsto traktują sportowe poletko jako argument (atut) w rozmaitych wyborczych rozgrywkach, a ciekawe jest to, że utrzymywanie klubów rzadko, bodaj nawet wcale, nie ciąży na ich wizerunku. Innymi słowy, głosów wyborców nie odbiera, a wręcz przydaje. Nie czarujmy się – gdyby było inaczej, wszystkie kluby już dawno byłyby w prywatnych rękach, choć trudno sobie wyobrazić konsekwencje tego dla ich poziomu i dla poziomu sportu w całej Polsce. Z drugiej strony, czy dzisiaj możemy o nim mówić w wielce pozytywnej tonacji? Czy to w piłce nożnej, czy to w innych dyscyplinach – patrz igrzyska olimpijskie w Paryżu i wcześniejsze?

Powiedzmy tak: jeśli Górnik zostanie sprzedany, jego każdy kolejny dzień będzie śledzony z najwyższą uwagą. Czy znajdzie się w godnych rękach, nastawionych na jego rozwój, czy wpadnie w ręce hochsztaplerów zainteresowanych szybkimi zyskami w bardzo krótkiej perspektywie, a po nich choćby potop? Czy na stadionie przy ul. Roosevelta będą się toczyć mecze o najwyższe stawki, czy też – traktując rzecz symbolicznie – będziemy obserwować na nim rosnącą liczbę straganów z chińszczyzną?

Cokolwiek będzie się działo, będą to sygnały dla innych klubów, samorządów i w ogóle – dla ludzi sportu w całej Polsce, w którym kierunku można lub należy pójść. Albo – dla odmiany – nie robić niczego i zachowywać bezpieczne status quo. Tylko szkoda, że takie ono nierozwojowe.