Co się dzieje w Kołobrzegu?
Rozmowa z Norbertem Skórzewskim, zachodniopomorskim dziennikarzem, znawcą tamtejszego futbolu.
Kotwica Kołobrzeg kojarzy się w ostatnim czasie z dwiema rzeczami. Pierwsza – duże inwestycje w skład, wzmacniany solidnymi transferami. Druga – notoryczne problemy z płaceniem w terminie. O co w tym chodzi?
– Problem wypłacalności zaczął się jeszcze w czasach III ligi. Raz piłkarze mieli wypłaty, raz nie mieli. Zdarzało się, że pieniądze dostawali tylko ci, którzy wychodzili w pierwszym składzie, więc zawodnicy już dzień przed spotkaniem po rozmowach w szatni wiedzieli, kto będzie grał. W II lidze było podobnie, aż do momentu awansu. Teraz mamy taką sytuację, że prezes zalega piłkarzom z wypłatami, a... zalegał też już wcześniej. W tym roku powtarza się to regularnie, podobnie jak powtarzają się kłopoty z wypłacaniem premii. Teraz to pół miliona złotych za awans do I ligi, a bliźniacza sytuacja miała miejsce po awansie do II ligi (w 2022 roku - red.), gdzie dobrowolnie nie wypłacono premii nikomu. Większość tych zawodników odeszła, a obecnie z tamtej kadry w Kotwicy pozostaje jeden piłkarz. Prawdę powiedziawszy nie wiem, czy mu tę premię wypłacono, ale jeszcze niedawno na pewno jej nie miał. Trzeba było iść do sądu i przedstawić papiery. Ci, którzy to zrobili, dostali premię, a ci, którzy takich zapisów nie mieli, nie dostali. Dlatego nie dziwię się, że obecnie piłkarze znowu nie dostali premii.
Pierwszy tekst o finansowych obsuwach w Kotwicy napisałeś w styczniu 2020 roku i sytuacja nadal trwa, mimo że klub wywalczył dwa awanse. To jak to jest? Kotwica ma pieniądze, czy ich nie ma?
– Generalnie pieniądze są. Kotwica zawsze była finansowym potentatem jak na swój poziom rozgrywkowy, bo dostawała milion złotych z miasta. Dodatkowo prezes Adam Dzik jest człowiekiem dość bogatym, prowadzącym dużą firmę budowlaną. Tylko w ostatnim roku włożył do Kotwicy ok. 5 milionów złotych prywatnych pieniędzy. Moja teoria jest taka, że on chciałby zarządzać klubem tak, jak zarządza swoją firmą, a nie zawsze da się to przenieść na piłkarzy.
Co to znaczy?
– Zarządzanie twardą ręką, może trochę mobbingu. Niepłacenie w sytuacji, kiedy wydaje mu się, że piłkarze nie spełniają jego oczekiwań. Tak to się kręci od lat, ale zawodnicy nauczyli się, że nigdzie na papierze nie dostaną w II czy III lidze tyle, ile w Kotwicy. A po drugie, niektórzy byli gotowi przemęczyć się, a potem złożyć wniosek do sądu i koniec końców – ze względu na proces licencyjny – te pieniądze otrzymać. Jeżeli ktoś ma poduszkę finansową i jest w stanie to wytrzymać, to w niektórych przypadkach mogło to być dla piłkarza korzystne. Myślę, że czara goryczy przelała się przy pozyskanych rok temu Jakubie Rzeźniczaku i Jakubie Żubrowskim.
Było o tym dość głośno. Możesz przybliżyć tę sytuację?
– Na boisku grali... normalnie. Starali się, robili, co mogą, ale wiadomo było, że wiek już ich nieco ograniczał i nie „zjedzą” II ligi. Ściągając ich zaproponowano im duże kwoty, jak z kosmosu. Nie grali tak, jak oczekiwano, ale też nikt władzom klubu nie przystawiał do głowy pistoletu, że mają zaoferować tym zawodnikom tyle pieniędzy. Po rundzie jesiennej klub jednostronnie rozwiązał z nimi kontrakty. Rzeźniczak i Żubrowski są teraz w sporze sądowym z Kotwicą i koniec końców dostaną te pieniądze. Zespół gra w coraz wyższych ligach, a piłkarze ze sobą rozmawiają. W I lidze klub nie jest już w stanie wypracować takiej przewagi finansowej nad innymi ekipami, jak było to w niższych ligach. To już nie jest miejsce, gdzie piłkarze chcą przychodzić tak, jak do II czy III ligi, gdy Kotwica płaciła najlepszym po 10 tysięcy złotych. Wszyscy wiedzą, co się teraz dzieje w klubie i mało który doświadczony gracz chce przyjść do Kołobrzegu. Robi się błędne koło.
Puenta tych historii jest taka, że... finalnie pieniądze zawsze są wypłacane, tylko trzeba się o nie naszarpać.
– Jeżeli masz podpisany kontrakt, to wiadomo, że sąd musi to rozpatrzyć jednostronnie. Trzeba przyznać, że kiedy Kotwica przegrywa spory sądowe, to płaci dość szybko wszystko, co musi. Nie ma też wyjścia, bo w tle jest przecież proces licencyjny.
Czyli jest kasa, ale opóźnia się płacenie o ile się da.
– Tak, ale przy obecnych kwotach, jakie płaci się zawodnikom, pieniądze też są ograniczone. To już nie III czy II liga, w I lidze są kluby z mocniejszymi finansami. Z jednej strony trzeba oddać prezesowi Dzikowi, że wkłada w klub dużo prywatnych pieniędzy, ale z drugiej – jest to zarządzanie w stylu z lat słusznie minionych. W III lidze zdarzyło się tak, że jeden piłkarz usiadł na ławce i nie dostawał pensji. Miał w drodze dziecko, a prezes powiedział mu, że z tego powodu zrobi wszystko, aby nie dostawał wypłat. Potrafi być człowiekiem dość... skomplikowanym. Jeśli spytasz mnie, jaki jest sens opóźniania wypłat i czekania na reakcję PZPN-u – to ja też tu nie widzę sensu. Tym bardziej że to nie pomaga długofalowo. Na debiut w I lidze Kotwica wyjdzie jedenastką, którą grała w II lidze. Przyszło kilku Brazylijczyków, ale w kwestii transferów krajowych – nie licząc młodych czy nowego bramkarza – nie ma tego, co było wcześniej.
Kotwica jest klubem miejskim w stu procentach?
– Tak, a jej prezesem jest Adam Dzik, który ma obecnie dość skomplikowane relacje z miastem. Władze Kołobrzegu nie mogą jednak odciąć się od Kotwicy, która – jakkolwiek patrzeć – osiąga sukcesy, a ma to znaczenie wizerunkowe. Teoretycznie właścicielem jest miasto, ale najwięcej pieniędzy przeznacza na klub Dzik.
Dlatego chciałem o to dopytać. W teorii miasto ma sto procent, a w praktyce ile tych procent należy do prezesa Dzika?
– W praktyce władza jest jednoosobowa. Podczas letniej przerwy media klubowe musiały pytać się prezesa, czy mogą w ogóle coś wrzucić w media społecznościowe. On do końca nie rozumie, że warto by było „ograć” ten awans. Wszyscy pracownicy mają do niego dystans, który wziął się z jego podejścia. To nie jest respekt wypracowany poprzez bycie osobą znającą się na piłce, która coś osiągnęła.
Nie dostało ci się od Adama Dzika za podawanie tylu niewygodnych informacji na temat Kotwicy?
– Nigdy wielkich problemów nie robił, nie zwracał się do mnie personalnie. Zdarzało się, że dyrektorzy sportowi nie przyznawali mi akredytacji, ale robili to bardziej, żeby się podlizać, a potem... prezes i tak ich zwalniał za jakieś błahe sprawy. Dzik oczywiście czytał te artykuły, które w niego uderzały, bo w mieście zaczynały się różne audyty i tak dalej. Jednak ogólnie jest to osoba, która nie śledzi mediów i większością rzeczy się nie przejmuje. Docierają do niego tylko te największe artykuły.
Czego można się spodziewać po Kotwicy w kolejnych tygodniach? Jak wspomniałeś, w I lidze pewne rzeczy już nie będą mogły przechodzić.
– Niepokojące jest to, że w klubie nie ma żadnych struktur. Nie wiem, czy I liga coś takiego wybaczy. Widziałem różne spekulacje i typy, że Kotwica ma być pierwszym zespołem „nad kreską”. Przed sezonem wydawało mi się, że będzie dużo wzmocnień. Rok temu było to 15 czy 16 transferów, włącznie z doświadczonymi ligowcami. Teraz tego nie ma – z wiadomych powodów. Myślę, że będzie ciężko. Ta drużyna, która wyjdzie na mecz w 1. kolejce, wygrała tylko 5 z 14 meczów w rundzie wiosennej, która była już bardzo mocno „przepchana”. A przeskok między II a I ligą jest duży. Wydaje mi się, że to zawodnicy, którzy są w stanie się utrzymać i być lepszymi od trzech innych drużyn. Oczywiście jeśli wszystkie pensje będą wypłacane na czas. Piłkarze wydali ostatnio oświadczenie, że prezes zalega z wypłatami... wszystkim. To tylko pokazuje, jaka sytuacja panuje obecnie w Kotwicy.
Rozmawiał Piotr Tubacki