Co ja słyszę?
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Nie ma jak derby, - nawet jeśli nic nie widać, zawsze jest czego posłuchać. W miniony poniedziałek usadowiłem się na stadionie GKS-u Tychy tuż obok obserwatora PZPN, któremu zabrakło kartki na odnotowanie wszystkich naruszeń regulaminowych; człowiek pisał ręcznie, dwoił się i troił, a i tak ledwie nadążał – raport będzie obfity i jak sądzę kosztowny dla klubu. Mecz GKS-u z Ruchem był przerywany po kilkakroć z powodu typowo stadionowej anomalii atmosferycznej – tzw. zamglenia błyskawicznego.
Tego wieczoru w Tychach dominowało zachmurzenie w kolorze lila róż, być może kibolstwo załapało się na jakąś promocję świec dymnych, bo tę barwę przecież raczej kojarzymy z pokoikami dziewczątek. Wszelako mgła co jakiś czas się rozwiewała i wtedy Ruch rozwiewał nadzieje Tyszan. Efekt nowej miotły na razie działa tylko w Chorzowie, Tychy może jeszcze będą w skowronkach, na razie przed Skowronkiem sporo roboty. Niebiescy wygrali mecz pressingiem – okazuje się, że wystarczyło zmobilizować piłkarzy Ruchu do „jazdy na dupach”, żeby zacząć wygrywać. Ale nie o tym chciałem – otóż w przerwach, których się z powodu dymnej pirotechniki namnożyło, nie pozostawało nic innego, jak wsłuchiwać się w kibolską operetkę. Jest coś zachwycająco absurdalnego w takich na przykład spontanicznych dialogach chórów: tysięczny tłum z jednej strony stadionu nawołuje „Chodźcie do lasu!”, a potem „Odbierz telefon!” – wszystko to umajone epitetem i wyśpiewane na melodię Guantanamery.
Ktoś niepoinformowany gotów pomyśleć, że na trybunach inscenizowany jest jakiś utwór melo-dramatyczny, tymczasem to wodzireje chuliganów próbują się umówić na ustawkę. Nagle uzmysłowiłem sobie, że to karaoke na polskich stadionach jest jak repertuar Radia Pogoda - śpiewnik kibica opiera się na melodiach wzruszająco niedzisiejszych. Właściwie to historia muzyki rozrywkowej dwudziestego wieku. Najczęściej wykorzystywaną Guantanamerę, kubańską pieśń pochodzącą jeszcze z lat 20., spopularyzowały niezliczone covery, a kibice używają jej najczęściej ad hoc, zgłaszając pretensje do swoich piłkarzy („Co wy robicie?!”) lub chwilowo przytłumionych adwersarzy („Coście tak cicho?!”). Lata trzydzieste reprezentuje stara pieśń gospel „When the Saints go Marching In”, którą przed wojną odkurzył Louis Armstrong – znamy to w przeróbce „[ktoś-tam-ktoś] gol, sialalalalalalalala”. Czasy wojenne reprezentuje dość niechlubnie pieśń „Chorzowie gola strzel”, śpiewana do melodii zapamiętanej z przemarszów Wehrmachtu ulicami Górnego Śląska („Hei-li, hei-lo”). Evergreen „Que sera sera”, znany ze wszystkich stadionów, to hit Doris Day, po raz pierwszy użyty w „Człowieku, który wiedział za dużo” Alfreda Hitchcocka z roku 1956.
Lata sześćdziesiąte na tej liście przebojów reprezentuje hiszpańska piosenkarka Jeanette z przejmującą balladą „Porque te vas?”, niezmiennie kojarzoną z dramatem Carlosa Saury „Nakarmić kruki”. Wersja tyska zaczyna się „W mieście, gdzie najlepsze piwo jest…”, łódzka „W mieście, gdzie łódeczka w herbie jest…”, bydgoska „W mieście, gdzie przepływa rzeka Brda…”, ale ta melodia nie jest zakazana także wśród fanów spoza przyjacielskiej koalicji, bo na przykład w Kielcach śpiewają „Jeżdżę za tobą przez ten świat…”.
W naszym regionie ulubiona przyśpiewka zaczyna się od wersu „W pewnym śląskim mieście…” i pewnie jeśli ktoś ze starszych szalikowców kojarzyć może ją może z błyskotliwą przeróbką Zbigniewa Wodeckiego („Basia, Basia”), niewielu zapewne pamięta, że oryginalnie wykonał ten szlagier niejaki Mort Shuman jako „Shi-mi sha” na początku lat 70.
Jestem osobnikiem po pięćdziesiątce, wychowanym w audiosferze dwudziestowiecznych przebojów i ocieram łzy wzruszenia, kiedy słyszę, że kibolska brać czerpie swoje inspiracje, by tak rzec, z muzyki dawnej. Podobnie jak ciary mnie przechodzą, ilekroć na Łazienkowskiej słyszę „Sen o Warszawie” w karkołomnym przecież metrum, ze skomplikowaną linią melodyczną, bezbłędnie wykonywany przez trzydzieści tysięcy gardeł. Jak by człowiek tej Warszawy nie lubił, Niemen zawsze robi wrażenie. W zeszłą niedzielę to był najbardziej efektowny fragment wybitnie nieatrakcyjnego meczu, w którym zaledwie przyzwoity Raków ograł nieprzyzwoicie kiepską Legię. Wszyscy nasi pucharowicze tradycyjnie łapią jesienią zadyszkę, ale to, co wyprawia Wisła, trzecia od końca w I lidze, jest zdumiewające, zwłaszcza w kontekście jej bohaterskich wyczynów na boiskach Europy. Fani Wisły zwykli śpiewać „Moskal Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz”, więc trudny czas czeka w Krakowie raczej prezesa niż trenera.