Co dalej z Rakowem?
Gorączka złota przybrała pod Jasną Górą rodzaj histerii, która wesele przemieniła w stypę... Zasadne w tej sytuacji zdaje się postawione w tytule pytanie.
Tak wyglądał częstochowski krajobraz po wicemistrzostwie kraju. Fot. Grzegorz Misiak / Press Focus
Wydawałoby się, że wicemistrzostwo Polski, powrót na międzynarodowe areny i możliwość reprezentowania Polski w europejskich pucharach to powód do radości, chluby, splendorów – nawet jeśli nie udało się zdobyć wymarzonego drugiego w historii mistrzowskiego tytułu. Nawet jeśli trochę na własne życzenie w samej końcówce sezonu zjechało się z autostrady do Klondike. Tymczasem gorączka złota przybrała pod Jasną Górą rodzaj histerii, która wesele przemieniła w stypę.
„Lekkie” niezadowolenie
Udowodnimy to na podstawie ostatniej konferencji prasowej po zwycięskim meczu w Częstochowie z Widzewem Łódź. To baza rachunku logicznego zdań wypowiadanych podczas spotkania z dziennikarzami przez Marka Papszuna. – Coś, co przed sezonem trudno sobie było wyobrazić, bo cel mówił, by wrócić do pucharów, dziś jest powodem lekkiego niezadowolenia, że nie zdobyliśmy mistrzostwa Polski. Jaka by sytuacja nie była, to ten niedosyt i ból w nas będzie, bo zabrakło punktu do mistrzostwa Polski – to była pierwsza konkluzja trenera, który dalej podsumowywał sezon. – To pokazuje, jaką pracę wykonaliśmy dzień po dniu. Konsekwentną, systematyczną pracę wielu ludzi, co zaprocentowało średnią ponad dwa punkty na mecz i tylko pięcioma porażkami w 34 spotkaniach. To super wynik, który jednak nie dał mistrzostwa. Jestem dumny z tej drużyny, dumny z tych ludzi, którzy ten wynik wypracowali. Za to chciałbym serdecznie podziękować piłkarzom, sztabowi...
Chwaleni, pożegnani
Słowa, słowa, tylko słowa... ponieważ podziękowanie płynące od częstochowskiego „The Special One” zaowocowało następnego dnia... dymisją dwóch trzecich tak chwalonego sztabu szkoleniowego! Ale to jeszcze nic, ponieważ charyzmatyczny szkoleniowiec Medalików tak wspominał swój powrót do klubu po roku nieobecności, choć ostrzegano go wtedy, że do tej samej wody nie wchodzi się dwa razy. – Drużyna jest w budowie, to jest strzępek tego, co widzę w przyszłości. To, co prezentujemy, jaki mamy skład, to jest dla mnie nie do przyjęcia. Przypominam sobie letni obóz przygotowawczy w Arłamowie, to nie był fajny okres dla nas – mówił na początku drogi, by po 12 miesiącach tak podsumować wyprostowaną już ścieżkę marszu w górę. – Jestem bardzo zadowolony z tego, co zrobiliśmy w tym sezonie. To była mozolna praca dzień po dniu. Drużyna to nie tylko piłkarze, ale sztab ludzi dookoła. Ci ludzie z cienia są bardzo ważni. To oni wykonali świetną pracę. Przeorganizowali dużo rzeczy. Z Arturem Węską bardzo dużo zrobili dla drużyny, dla klubu. A mnie w miarę sensownie udało się to poukładać i rozwijaliśmy tych chłopaków i drużynę. Ja wiem, jak to wygląda w środku. Super się z tym zespołem pracowało. Z dużą energią przychodziłem do pracy i praca sprawiała mi satysfakcję.
Bez planów odejścia, ale...
To holistyczne zacięcie zaburzyła porażka w rywalizacji o tytuł z Lechem Poznań. My natomiast oddajmy raz jeszcze głos zadowolonemu trenerowi, bo jest i inna optyka. O tym za chwilę. – Życie jest nieprzewidywalne, ale nie patrzę w przyszłość przez pryzmat odejścia z Rakowa – zapewnił. – Jestem tutaj szczęśliwy. Praca sprawia mi satysfakcję. Rozwijam się i mam mocny wpływ na rozwój ludzi, poczucie tego, że środowisko – piłkarze, sztab – dookoła mnie rośnie. To jest dla mnie mega ważne i motywujące do długofalowej pracy. Wiem też, że kibice na mnie liczą. Nie wiem, jak się życie potoczy, ale na dziś nie mam planów odejścia z klubu.Nie ma planów i nie ma gwarancji, bowiem... – Udajemy się na zasłużone urlopy i zobaczymy, co dalej. W jaki sposób skonsumujemy to wicemistrzostwo i w jakim kierunku będzie szedł klub. Dla mnie jest ważne pytanie, co dalej? W jakim kierunku będziemy szli? To już pytanie do Michała Świerczewskiego, właściciela klubu – co dalej z Rakowem? Bo cele można stawiać. Można po sezonie wicemistrzowskim już tylko walczyć o mistrzostwo kraju. Ale taki cel z sześć drużyn postawi sobie w przyszłym sezonie. Ambicje można mieć, ale trzeba mierzyć siły na zamiary – mówił coraz bardziej zagadkowo. Czy miał na myśli tylko stadion? Jak sam przyznał, to temat dla ludzi zarządzających miastem. No to może chodzi o właściciela, Michała Świerczewskiego, który miał... pretensje o te tylko posrebrzane medale? Na ten kierunek wskazała odpowiedź na pytanie, zadawane zresztą wcześniej kilka razy, czy ma wątpliwości co do zaangażowania właściciela na nowy sezon.
Właściciel liczył na mistrzostwo
– Trudno powiedzieć, bo wiem, że Michał bardzo liczył na to mistrzostwo – odparł z uśmiechem o dziwnym zabarwieniu. – To zrozumiałe, bo to szalenie ambitny człowiek. Końcówka sezonu mocno obciążająca, wiem, że emocje sięgały zenitu. Bardziej na trybunach niż na ławce rezerwowych i to się dało odczuć w ostatnim czasie, bo wiemy, że ten klub w dużej mierze opiera na Michale. Są sponsorzy, jest duża rzesza takich ludzi, jest sponsor na koszulce, więc klub pod tym kątem naprawdę się rozwija. Te zewnętrzne przychody nie sprawiają już, że klub opiera się tylko na budżecie, którym wspomaga nas Michał. I właśnie to jest to „ale”, że zespół i pewne obszary wymagają doinwestowania w wielu kwestiach. Wiemy, że mamy deficyty, więc zasadne jest pytanie, w jakim kierunku to będzie szło – zakończył wywód szkoleniowiec zespołu, który przez sześć ostatnich sezonów świętował trzy wicemistrzostwa i mistrzostwo Polski.Zbigniew Cieńciała
Barath odchodzi
Po zakończeniu wypożyczenia z węgierskiego Ferencvarosi TC Peter Barath odchodzi z Rakowa Częstochowa. 23-letni pomocnik w zakończonym sezonie rozegrał 25 spotkań i strzelił dwa gole.