Mało kto się spodziewał, że Mateusz Marzec w starciu z Podbeskidziem zaliczy dublet. Fot. PressFocus


Cierpliwość popłaca

Mateusz Marzec jest jednym z wygranych zimowego okresu przygotowawczego. W ostatniej kolejce odpłacił się za zaufanie trenera GKS-u Katowice.


Po zimowej przerwie trener Rafał Górak odnalazł odpowiednie ustawienie swojego zespołu. Jego żelazna „11” praktycznie się nie zmienia, a jednym z zawodników, który sporo zyskał wiosną, jest Mateusz Marzec. Skrzydłowy rozpoczął sezon w pierwszym składzie. Z czasem jednak stracił pozycję i wchodził głównie z ławki, jednak w czterech ostatnich meczach z rzędu szkoleniowiec regularnie na niego stawiał. 29-latek odpłacił się za zaufanie i w minionej kolejce zaliczył dublet, przerywając serię meczów bez gola, która trwała od sierpnia 2023 roku.


Potrzebował czasu

Trener Górak nie ukrywa, że jesienią Marzec nie dawał zespołowi potrzebnej jakości. Teraz uległo to zmianie i dzięki temu stał się zawodnikiem, który tworzy trzon ofensywny razem z Sebastianem Bergierem oraz Adrianem Błądem. - To jeden z zawodników, którego potencjał w stosunku do tego, co pokazywał i dawał drużynie, nie był w pełni wykorzystany. Cały czas czekałem na eksplozję jego umiejętności strzału i dryblingu. Czekałem na jego dobre mecze, na powtarzalność. Mateusz jest zawodnikiem, którego cierpliwie trzeba prowadzić. Taki jest urok niektórych piłkarzy. Jedni wchodzą do składu razem z drzwiami, a drudzy potrzebują czasu. Ogromnie się cieszę, że Mateuszowi w końcu wychodzi to, czego on też sobie bardzo życzył. To zawodnik bardzo skryty, a jednocześnie wiem, ile emocji jest w nim, kiedy mu coś nie wyjdzie - powiedział po wygranym 5:0 spotkaniu z Podbeskidziem opiekun katowiczan.


Oby tak dalej

Marzec w Katowicach jest od wiosny 2023 roku. Na 1. gola musiał jednak czekać aż do bieżących rozgrywek, gdy wpisał się na listę strzelców w starciu z Resovią. Później nadszedł kolejny okres oczekiwania na trafienie, a skrzydłowy często raził nieskutecznością. Jego strzały w wielu spotkaniach były nieprzygotowane, przez co łatwe do interwencji dla bramkarza lub po prostu niecelne. Zauważały to trybuny, zauważył to także sztab szkoleniowy, który wolał stawiać na Shuna Shibatę czy Mateusza Maka. Japończyk rozpoczął rundę wiosenną w wyjściowej „11”. Po dwóch meczach został zastąpiony przez Marca, który „skorzystał” przy okazji z absencji Maka. Szansę wykorzystał najlepiej jak potrafił, szczególnie w ostatnim pojedynku z bielszczanami. - To nie jest jego pierwszy dobry mecz, bo w tej rundzie radzi sobie tak, jak bym sobie tego życzył. Będziemy czekać na następne dobre występy, ponieważ nie będziemy już teraz mówić, że jest świetnie i będziemy go tylko i wyłącznie chwalić. On musi całą rundą, sezonem i następnymi swoimi działaniami pokazywać, że jest wartościowym zawodnikiem. Takim naprawdę jest, ale najważniejsze jest to, żeby udowadniać to w trakcie meczów - zauważył szkoleniowiec.


Ma konkurentów

- Dostaję więcej szans, z czego się bardzo cieszę. Myślę, że ciężko na to pracuję. Pokazuję trenerowi, że warto na mnie stawiać, ale najważniejsze jest to, że kolejny mecz wygrywamy, dopisujemy punkty i pniemy się w tabeli - mówił skromnie po niedzielnym spotkaniu Mateusz Marzec. Teraz, po przełamaniu się, czekać go będzie równie trudne wyzwanie. Konkurencja na jego pozycji nie śpi. Shibata, Mak, który już wrócił na ławkę rezerwowych, czy Christian Aleman także są głodni gry. W kolejnych starciach urodzony w Ozimku 29-latek musi potwierdzić dobrą dyspozycję. Kolejna długa seria bez liczb może bowiem skutkować utratą miejsca w składzie. Na razie może liczyć na zaufanie trenera, ale przy tym nie może go nadszarpnąć. Potrzebuje kolejnych tak dobrych meczów jak ten przeciwko Podbeskidziu, które w sezonie 2020/21 reprezentował w ekstraklasie.


Kacper Janoszka