Sport

Cierpienia finalistów

Emocje buzują w obu GKS-ach, a kto je wcześniej opanuje, ten może wznieść puchar za mistrzostwo.

Stephen Anderson (z lewej) wywiódł w pole swoich opiekunów i zdobył dwa gole. Fot. PAP/Michał Meissner

TAURON HOKEJ LIGA

Wszyscy w finałowej rywalizacji będziemy mocno cierpieć i może ona się skończyć dopiero po siódmym meczu - te słowa wypowiedział młody, utalentowany obrońca GKS-u Katowice, Kacper Maciaś, przed pierwszym spotkaniem w Tychach. Przyznajemy, że wówczas byliśmy lekko zdziwieni i nie do końca przekonani o słuszności tej tezy. A jednak po pięciu meczach sprawdza niemal co do joty. Rzeczywiście, zarówno GKS Tychy, jak i imiennik z Katowic cierpią z wielu różnych powodów. Tyszanie prowadzili już 3-1 w serii, ale przed szóstą potyczką w „Satelicie” jest 3-2. Przed finałem deklarowaliśmy, że wszystko zakończy się w siódmym meczu i nie potrafimy wskazać kto zostanie mistrzem. Niech tak zostanie!

Różne barwy

GieKSa była pod ścianą, ale wyszła obronną ręką i ona, naszym zdaniem, ma atuty po swojej stronie.

- Każde zwycięstwo, nieważne w jakim stylu, tylko buduje morale i zapomnijmy o wartościach artystycznych - uśmiecha się Maciaś, młokos z pewnym bagażem doświadczenia. - Oczywiście, że wiele zawdzięczamy Johnowi Murrayowi, który w bramce wzniósł się na wyżyny, ale obaj golkiperzy spisują się nadzwyczaj dobrze. Nie mieliśmy nic do stracenia i udowodniliśmy, że nie można nas skreślać. Mamy siłę mentalną i ona jest po naszej stronie.

- To prawda, że byliśmy odpowiednio przygotowani mentalnie, zdeterminowani i wiedzieliśmy, że finałowa rywalizacja nie może już się zakończyć – dodaje kapitan GKS-u, Grzegorz Pasiut. - Od zawsze powtarzam, że bramki w przewadze mają kluczowe znaczenie. W Katowicach nie potrafiliśmy tego wykorzystać, ale w Tychach było nieco inaczej. Graliśmy z olbrzymim poświęceniem i nikt się nie oszczędzał w naszej strefie. John, jak to on ma w zwyczaju w takich chwilach, dołożył swoje. Jestem znacznie spokojniejszy przed sobotnim meczem, bo wiem, że nas stać na pokonanie tak renomowanego rywala. Mamy za sobą wspaniałych kibiców, którzy w każdej chwili nas wspierają.

Przebudzenie

Trudno się nie zgodzić ze słowami lidera i kapitana GieKSy, bo krążek jest teraz po stronie gospodarzy. Jean Dupuy i Stephen Anderson w czwartym meczu nie popisali się, delikatnie rzecz ujmując, bo podczas wykonywania rzutów karnych zachowali się jak młokosy. Ten pierwszy, pod nieobecność Bartosza Fraszki, dołączył do ataku Pasiuta i Patryka Wronki i jest silnym punktem zespołu. Z kolei Anderson w sezonie zasadniczym nie był specjalnie widoczny - w 40 spotkaniach zdobył 7 goli i zaliczył 22 podania. Jednak w play offie w 15 potyczkach 7 razy trafił oraz ma cztery asysty. To nie kto inny jak właśnie on po porażce 1:3 w „Satelicie” przekonywał w mediach klubowych, że jeszcze wrócą na własną taflę i nic nie jest rozstrzygnięte. Chyba czuł pismo nosem...

Tym razem w niesłychanie ważnej potyczce Kanadyjczycy dodali drużynie odpowiednią jakość. Teraz wszyscy są odpowiedni nakręceni i na pewno szatni nie trzeba dodatkowo mobilizować.

Na własne życzenie

Oni muszą, zaś my możemy – tak mówiło się głośno w tyskich kuluarach i na lodowisku. Takie przeświadczenie źle, naszym zdaniem, wpłynęło na zawodników i chyba też sztab na szkoleniowy.

- Przegraliśmy na własne życzenie, bo zrobiliśmy tyle głupstw w krótkim odstępie, ile takiej drużynie jak nasza nie przystoi - kręcił głową z niezadowolenia doświadczony obrońca, Mateusz Bryk. - W Katowicach, owszem, mieliśmy sporo szczęścia i może poczuliśmy się zbyt pewnie na własnym lodzie. Nawet w małym procencie nie pokazaliśmy tego na co nas stać i stąd ta przykra porażka. Wylano na nasze głowy kubły zimnej wody, przemyśleliśmy pewne sprawy, wyciągnęliśmy wnioski. Trzeba teraz zagrać prosty i skuteczny hokej - to cała filozofia.

Filip Komorski, kapitan tyskiego GKS-u, tym razem zerwał ze swoim rytuałem. Zaliczył szybki prysznic, wybiegł z szatni i biegał między minisiłownią oraz pokojami trenerów i masażystów. - Wszystko rozegrało się w naszych głowach, bo oni byli szalenie konsekwentni i naciskali, a my nie byliśmy wystarczająco twardzi - przekonywał głośno „Komora”. - Musimy się podnieść i wierzę, że sobota to będzie dla nas dobry dzień. Jak to zrobić? Moja w tym głowa.

- Zauważyłem pewną prawidłowość w naszej drużynie - mówił nieco poirytowany Tomasz Fuczik, który absolutnie nie ponosi winy za stracone gole. - Drużyna gra dobry oraz szczęśliwy mecz i wygrywa, a w kolejnym zapomina o podstawowych kanonach. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że sami jesteśmy winni. Jednak przed kolejnym spotkaniem nic nie będę prognozował i muszę mieć „czystą” głowę.

- Tomasz pragnie „czystej” głowy, a ja marzę o „chłodnej”, bo tego nam zabrakło na naszej tafli - dodał obrońca Bartłomiej Pociecha. - Wiem, że będzie trudno, ale właśnie tego potrzebujemy, by odnieść upragniony sukces.

Emocje rosną. Oj, zanosi się na siódmy mecz!

Włodzimierz Sowiński

FINAŁ

Sobota, 5 kwietnia

◼  KATOWICE, 17.00 : GKS – GKS Tychy 1:2, 1:5, 2:0, 1:3, 3:1*
* - dotychczasowe wyniki
Transmisja w TVP Sport