Chopcy z Roosevelta znów grają!
Doświadczyć na żywo słynnego karnego Włodzimierza Lubańskiego w meczu z Romą z niezapomnianym komentarzem Jana Ciszewskiego? Tak, to możliwe.
Ciemno. Powoli podnosząca się kurtyna odsłania pustą przestrzeń sceny. Skupiony promień światła niespiesznie wyławia z mroku znajomy przedmiot – klasyczną, brązową futbolówkę. Gdy spada ona na ziemię, przychodzi czas na mnie – zaczynam od krótkiej akrobacji i pulsującej w rytm muzyki żonglerki, która cofa nas do czasów dzieciństwa, gdy „bal” był dla nas całym światem.
Tak rozpoczynamy spektakl „Chopcy z Roosevelta” o złotych latach Górnika Zabrze. Gram w nim postać piłkarza, którego życiorys splata ze sobą losy różnych zawodników. – Ile razy spadła ci piłka podczas żonglerki na spektaklu? – rzuca ze śmiechem Olgierd Moskalewicz, gdy rozmawiamy po naszym występie w Teatrze Polskim w Szczecinie. Graliśmy tam w ramach akcji charytatywnej, którą zorganizowano dla ciężko chorującego Roberta Dymkowskiego, legendy Pogoni. Zgodnie z prawdą, ale i nieskrywaną dumą odpowiadam, że zaledwie dwa razy, przez ponad 30 spektakli.
Podolski przetłumaczył
Od premiery mieliśmy na widowni wielu wyróżniających się piłkarzy. Najczęściej zwracali oni uwagę właśnie na operowanie przez nas piłką na scenie. Dużo dobrego usłyszeliśmy od Henryka Latochy czy Stanisława Oślizły, któremu akurat moja postać bardzo przypominała Zygfryda Szołtysika. Za to Jakub Piwowarczyk, w niektórych scenach wcielający się w bramkarza, słyszał pochwały od Huberta Kostki czy Radosława Majdana. Na szczęście przygotowanie piłkarskie mieliśmy ekstraklasowe – treningi na scenie organizował nam zawodowiec, Piotr Gierczak, były piłkarz Górnika, a obecnie asystent trenera Jana Urbana.
Na widowni nie mogło zabraknąć także zabrzańskiej drużyny. Gościliśmy ją na spektaklu jeszcze za kadencji trenera Bartoscha Gaula. Wynikła z tego ciekawa sytuacja, bo o ile język futbolu jest uniwersalny na całym świecie, o tyle język używany w teatrze (i metaforycznie, i dosłownie) już nie jest tak jednoznaczny. Na szczęście w rolę gospodarza wczuł się Lukas Podolski, który potem komentował ze śmiechem: – Musiałem chłopakom z zagranicy trocha tłumaczyć, bo nie łapią jeszcze dużo po śląsku!
Flaszka od kibiców
Jeśli chodzi o nasze wrażenia, to właśnie dzień, gdy gościliśmy drużynę Górnika, był wyjątkowy. Wykupiona przez Torcidę widownia pękała w szwach. O tym, jak bardzo niesamowity był to wieczór, niech świadczą odczucia naszej nestorki, Hanny Boratyńskiej, która w przyszłym roku będzie obchodzić 65-lecie(!) pracy na scenie, a w „Chopcach” wciela się w rolę babci. Po spektaklu stwierdziła rozemocjonowana, że: „Czegoś takiego jeszcze nigdy w teatrze nie przeżyłam". A cóż takiego się działo? Powiedzieć, że kibice żywo uczestniczyli w scenicznych wydarzeniach to mało. Widownia kibicowała jak przy Roosevelta, była dla nas jak partner na boisku. Dała o sobie znać już przed rozpoczęciem przedstawienia. Zza zasłoniętej kurtyny z zapartym tchem przysłuchiwaliśmy się, jak gniazdowy instruował widzów-kibiców o doniosłości wydarzenia, którego są częścią. Po czym wszyscy wstali i ryknęli potężnie na cały budynek, intonując kilka przyśpiewek. Potem scena teoretycznie miała należeć do nas, ale... W trakcie spektaklu kilkukrotnie wykonujemy stadionowe przyśpiewki - fani oczywiście je przechwytywali i śpiewali sporo dłużej, niżby wynikało to z naszego scenariusza... Słynnego „My jesteśmy chopcy z Zabrza” nie sposób było zakończyć, a po ukłonach już wspólnie odśpiewaliśmy klasyk: „Zagraj jak za dawnych lat”. Ten spektakl pokazał też prawdziwą siłę teatru, jaką jest żywy dialog aktora z widzem. Dość wspomnieć, że przy głośnym okrzyku: „TOR-CI-DA” otrzymałem od widza po jednej ze scen... pół litra najprawdziwszej czystej.
Bywały też bardziej wzruszające momenty, jak ten, gdy postać (grana przez Mariana Wiśniewskiego), która swój pierwowzór bierze ze słynnego kibica Stanisława „Leona” Sętkowskiego deklaruje ze sceny, że jedyne, czego jeszcze od życia oczekuje, to mieć prawdziwy piłkarski pogrzeb. - Zrobiliśmy ci taki, Leon! - usłyszeliśmy w odpowiedzi z widowni.
Od widzów słyszymy często, że podczas naszego przedstawienia mogą poczuć prawdziwe meczowe emocje. Nie da się „być obok”, gdy odtwarzamy legendarne momenty wielkiego Górnika. Miłość kibica jest uniwersalna i emocje z naszego spektaklu niepostrzeżenie przenosimy na własne ukochane barwy. Dowody tego mieliśmy już podczas kilku wyjazdowych spektakli. W Lublinie podczas rozmowy z widzami usłyszeliśmy tęskną prośbę: - Zróbcie taki spektakl o naszym Motorze...
Ogromnym walorem „Chopców” – według widzów – jest też żonglerka emocjami. To nie tylko historyczne wspominki, ale też opowieści o ludziach z krwi i kości, które często mrożą krew w żyłach, wzruszają, ale i są okraszone sporą dawką śląskiego humoru. Bryluje tutaj Krzysztof Urbanowicz, który – choć na prawdziwym boisku ze względu na swój wzrost wygrałby każdą „główkę” – w spektaklu gra m.in. rolę trenera. I mogę się założyć, że jest najgenialniejszym teatralnym wcieleniem Helenio Herrery, jakiego moglibyśmy sobie wymarzyć. Ważnym wątkiem jest też punkt widzenia trzech pokoleń kobiet, w które oprócz wymienionej wcześniej Hanny Boratyńskiej wciela się także Joanna Romaniak (w roli żony piłkarza) i Anna Konieczna (córka piłkarza). Ich wspierające, choć nie zawsze spolegliwe nastawienie daje impuls do rozmyślań nad rolą kobiety i w ogóle rodziny w życiu sportowca. Wspominając o koleżankach z obsady, muszę zaznaczyć, że spektakl nie tylko zbliżył kibiców do teatru, ale także aktorów do stadionu przy Roosevelta. Gościliśmy na kilku meczach, co zrobiło wrażenie na osobach, które na stadionie były pierwszy raz w życiu.
Andrzej Kroczyński, grający w spektaklu działacza wzorowanego na Eryku Wyrze, mógł poczuć na własnej skórze emocje swojej scenicznej postaci, która na mecz trafiła trochę przypadkiem, ale widowisko wciągnęło ją bez reszty. Na pomeczowym bankiecie ja sam przeżyłem wyjątkowy moment, gdy jako „teatralny Szołtysik” ledwo się obejrzałem, a już usadzono mnie vis-a-vis Stanisława Oślizły z parującym gulaszem przed nosem, przy tabliczce z napisem „Dla wybitnych piłkarzy Górnika”...
Taktyka co do sekundy
Całość okiełznał scenicznie Jacek Głomb, uznany w kraju reżyser, który często skupia się na regionalnych opowieściach. Wyznaje zasadę, że: „Im bardziej historia jest lokalna, tym bardziej jest uniwersalna”. Prywatnie jest też oddanym kibicem, więc nieskrywaną przyjemność sprawiło mu reżyserowanie opowieści stricte futbolowej. Stworzył spektakl unikatowy w skali kraju, bo opierający się na piłce i wykorzystujący tę piłkę w jej najczystszej futbolowej funkcji na scenie. Zdradzając nieco kuchni aktorskiej, muszę przyznać, że jest też reżyserem wymagającym. Mimo że zdawał sobie sprawę, że zapanowanie nad futbolówką bywa problematyczne nawet dla zawodowych piłkarzy (stąd np. przestrzelone karne w meczach), a co dopiero dla amatorów, to w swych oczekiwaniach był nieugięty. Długie godziny szlifowaliśmy na próbach sceny piłkarskie, aby zaakcentować odpowiednie zagrania... w rytm wymierzonej co do sekundy muzyki. Ośmielę się żartobliwie stwierdzić, że aż takiej precyzji nie wymaga raczej od swoich zawodników nawet Guardiola!
Lubański: zdradziliście tajemnice szatni!
Na sam koniec muszę wspomnieć o osobie, która zelektryzowała swoją obecnością i obsadę i widzów. Na dwóch pokazach gościliśmy na widowni samego Włodzimierza Lubańskiego. Wyobrażam sobie uczucia Kuby Piwowarczyka, który wciela się w postać wybitnego reprezentanta w scenie strzelania słynnego karnego z Romą. - Niezwykłą przyjemność sprawiliście mi tym spektaklem - dzielił się wrażeniami pan Włodzimierz. – Mam tylko takie pytanie: skąd wyście to wszystko wiedzieli? To były nasze tajemnice szatni! – zastanawiał się.
A to już zasługa sprawnego przeniesienia faktów na język teatru, dokonanego przez Katarzynę Knychalską, dramaturżkę. My tylko dodaliśmy do autentycznych relacji prawdziwe emocje. Pan Włodzimierz stwierdził też kurtuazyjnie, ku uciesze „piłkarskiej” części obsady, że „on nigdy żonglerki w taki sposób, jak to zaprezentowaliśmy na scenie nigdy nie opanował”. A już najlepszą recenzją była inna sytuacja ze spektaklu. Zdradzę kolejną tajemnicę aktorskiego rzemiosła – zdarza się, że aktorzy podczas przedstawienia kątem oka kontrolują widownię. W pewnym momencie można było dostrzec siedzącego w pierwszym rzędzie Lubańskiego z malującym się na twarzy nieskrywanym wzruszeniem – i to nam wystarczy za wszelkie recenzje. – Gra dla kompletu publiczności, czy w teatrze, czy na boisku ma dużo wspólnego – stwierdził w rozmowie ze mną Stanisław Oślizło. A oglądanie naszego spektaklu to jak podziwianie Górnika Zabrze z najlepszych lat na europejskich arenach. Któż nie chciałby tego doświadczyć?
Maciej Kaczor
Maciej Kaczor, autor tekstu, aktor Teatru Nowego. Fot. archiwum
MACIEJ KACZOR
od 2020 r. aktor Teatru Nowego w Zabrzu. Miłośnik piłki nożnej i wszystkiego, co z nią związane. Były zawodnik juniorów Unii Skierniewice i czwartoligowego Sorento Zadębie Skierniewice, w którym tworzył atak z kończącym karierę Marcinem Zającem, byłym piłkarzem Widzewa, Lecha i Ruchu, reprezentacyjnym napastnikiem.
HARMONOGRAM SPEKTAKLI W RAMACH TRASY „TEATR POLSKA”
- Czechowice-Dziedzice 14.09.
- Bieruń 15.09.
- Tarnowskie Góry 4.10.
- Lubrza 5.10.
- Głogów 6.10.
- Ostrów Wlkp. 7.10.
- Szczekociny 7.11.
- Brzeszcze 8.11.
- Skierniewice 22.11.
- Nowy Dwór Gdański 23.11
-Mrągowo 24.11.
Szczegóły: Teatr Nowy, tel.: +48 609 621 460