„Chodzony” w Tychach
KOMENTARZ „SPORTU” - Bogdan Nather
Niezorientowanym wyjaśniam, że „Chodzony” jest polskim tańcem ludowym, wolnym, w którym pary przemieszczają się po linii koła. Mniej więcej tak właśnie zachowuje się w bieżącym sezonie drużyna GKS-u Tychy, która drepce w miejscu, o czym świadczą same remisy w pięciu podejściach. Jeżeli zespół prowadzony przez trenera Dariusza Banasika konsekwentnie będzie się trzymał tego scenariusza, prędzej stoczy się do 2. ligi niż załapie się do baraży premiowanych awansem o szczebel wyżej.
W Niecieczy, gdzie lider podejmował 14-krotnego mistrza Polski z Chorzowa, miał być hit, ale raczej wyszedł z tego kit. Kolega z redakcji, który w niedzielę wybrał się w podróż do gminy Żabno, pomstował, że poziom spotkania był nie tyle rozczarowujący, co dramatyczny. Oczywiście trenerzy obu zespołów robili dobrą minę do złej gry, zachwalając poziom spotkania i jego intensywność. Słowa trenera „Niebieskich” Janusza Niedźwiedzia: „Po raz kolejny czujemy rozczarowanie nawet mimo tego, że graliśmy u lidera i widzieliśmy, że będzie nas czekał ciężki mecz. Zespół Termaliki punktuje od początku i nieprzypadkowo jest liderem. Pomimo kilku dogodnych sytuacji dzisiaj tylko remis. Czujemy sportową złość” - utwierdziły mnie w przekonaniu, że zmienia się szyld przeciwnika, ale ocena meczu niekoniecznie. Ten „wytrych” słyszę od kilku kolejek, podobnie kibice Ruchu i zapewne są już nim znudzeni.