Chciałbym wygranej Wisły
Rozmowa z Michałem Buchalikiem, byłym bramkarzem m.in. Ruchu Chorzów i Wisły Kraków
Po odejściu z Ruchu postanowił pan łączyć występy w IV-ligowej Raduni Stężyca z pracą trenera bramkarzy w zespole seniorów i w akademii.
- Gdy po zakończeniu sezonu ekstraklasy zjechałem z Chorzowa na Kaszuby, pojawiła się taka opcja. Radunia mogła zostać w II lidze, miała przecież licencję, więc właściwie taki był pierwotny plan. Nie udało się, więc zaproponowano mi też „fuchę” trenera bramkarzy. Przyjąłem ją i nie rozpatrywałem innych propozycji, ponieważ chciałem być w porządku wobec ludzi ze Stężycy.
Ma pan być pierwszym bramkarzem w seniorach?
- Sytuacja zmieniała się z dnia na dzień, początkowo nie miało to tak wyglądać. Gdy okazało się, że zaczynamy od IV ligi, drużynę trzeba było budować praktycznie od nowa. Podobnie jak wcześniej w innych regionach, także u nas jest jedna grupa i rozgrywki są dość mocne. Mamy wielu młodych chłopaków, którzy dopiero co debiutowali na tym szczeblu. Oni muszą się od kogoś uczyć, więc potrzeba kilku starszych. Jest nas trzech-czterech, nadal szukamy i może się udać jeszcze kogoś ściągnąć. Ostatnio udało się przekonać Sebastiana Deję, który grał w II i I lidze.
Nie każdy nadaje się na trenera. Kiedy uznał pan, że to może być plan na przyszłość?
- Gdy kończył mi się kontrakt z Ruchem, byłem przekonany, że będę jeszcze grał w centralnej lidze. Szukałem jednak czegoś bliżej domu. Gdy pojawiła się propozycja, zrobiłem rachunek sumienia. Pomyślałem: „czy to już ten czas, by wieszać piłkarskie buty na kołku? Czy nie za szybko?”. Przyznam, że dobrze wdrożyłem się w nowe zajęcie, bardzo mi się to spodobało. Z dnia na dzień idziemy do przodu, mam satysfakcję z postępów zawodników, ich zaangażowania. Jest to dla mnie bardzo motywujące i budujące.
Ma pan czas śledzić mecze ekstraklasy i I ligi?
- Jak jest szansa, to oglądam, zwłaszcza z udziałem drużyn, których kiedyś byłem częścią. Aktualnie nasze kluby rywalizują też w europejskich pucharach, więc śledzimy mecze ze starszym synem, który lubi tylko polskie zespoły.
Jako były bramkarz po ostatnich spotkaniach Wisły, zwłaszcza w pucharach, mógł pan stwierdzić, że golkiperzy mają za dużo pracy.
- Wiślacy nie mają łatwego wejścia w sezon. Miałem okazję zagrać w meczach pucharowych z Lechią Gdańsk i później spadliśmy z ekstraklasy. Muszą się otrząsnąć. Mają bardzo dobrego i doświadczonego trenera, jestem przekonany, że to ogarnie. Potrzebuje tylko dwóch rzeczy: czasu i zaufania.
Jak ocenia pan bramkarza Antona Cziczkana? Na dłużej zapewni spokój w tyłach?
- Widziałem go w kilku meczach i widać, że ma duży potencjał. Ma też bardzo fajnego trenera, Łukasza Załuskę, którego bardzo dobrze znam. Uważam, że pod jego okiem może się jeszcze rozwinąć. Nasza pozycja nie jest łatwa, bo po wysokich porażkach na tapetę przeważnie brany jest bramkarz, a nie zawsze on jest winny. W ostatnich meczach Wisły chłopaki z pola niestety nie pomagali bramkarzom...
Dwa utytułowane kluby, Wisła i Ruch, w których łącznie rozegrał pan dziewięć i pół sezonu, w najbliższych latach spotkają się w ekstraklasie?
- Nie tylko ja uważam, że miejsce obu tych klubów jest w ekstraklasie, ale rzeczywistość sportowa jest inna. Na pewno podczas najbliższego spotkania atmosfera będzie jak w najwyższej lidze lub jeszcze lepsza – jak w europejskich pucharach, stadion będzie wypełniony niemal po brzegi.
Ruch po spadku też nie zaczął rewelacyjnie. Nadal nie gra u siebie, nowy stadion wciąż jest w sferze marzeń...
- Na Cichej może były specyficzne warunki, ale dzięki atmosferze piłkarzom było łatwiej sprawiać niespodzianki, kończyć sezon na podium. To był duży atut i liczę, że nowy stadion w końcu powstanie! Zmiana boisk nie służy, grając na Śląskim mimo wszystko nie czuliśmy się jak u siebie.
Jest pan Ślązakiem, urodził się w Rybniku, przez siedem i pół roku mieszkał w Krakowie, ale swoje miejsce na ziemi znaleźliście w rodzinnych stronach żony. Kaszuby są najlepsze do życia?
- Kraków wspominamy fenomenalnie, tam urodził się nasz starszy syn. To był piękny okres w naszym życiu, ale wyjeżdżając wiedzieliśmy, że wrócimy. Miałem to szczęście, że prawie zawsze rodzinę miałem blisko siebie. Tylko ostatni rok był trudniejszy, ponieważ podjęliśmy decyzję, że sam przeprowadzę się z Gdańska do Chorzowa. Spotykaliśmy się raz na jakiś czas, bo starszy syn zaczął chodzić do zerówki i trenować w fajnej szkółce piłkarskiej. Nie chcieliśmy mu wszystkiego wywracać na rok.
Śląska czy kaszubska gwara jest trudniejsza? Kiedyś mówił pan, że ta druga.
- Gdyby ktoś z Kaszub przyjechał na Śląsk, to pewnie powiedziałby, że jest odwrotnie. Nie używamy pełnej gwary na co dzień, znamy podstawowe słowa. Po śląsku „tak” to „ja”, a po kaszubsku „jo”.
Na koniec najtrudniejsze pytanie. Jaki wynik padnie w meczu Wisła – Ruch?
- Dyplomata powiedziałby, że niech wygra lepszy, ale zwycięstwo bardziej przyda się Wiśle. Po porażce 1:6 z Rapidem Wiedeń było mi ich bardzo żal i chciałbym, żeby w ważnym meczu ligowym, przy dużej publiczności, zainkasowali trzy punkty. To pozwoliłoby im uwierzyć w siebie, a trener będzie miał łatwiej. Ruch i tak się podniesie, też będzie walczył o awans.
Rozmawiał Michał Knura