Charakteryzuje nas głód
Rozmowa z Łukaszem Tomczykiem, trenerem lidera II ligi, Polonii Bytom, która wygrała 12 kolejnych meczów. Dziś o godzinie 13 zaległy, szlagierowy mecz w Krakowie z Wieczystą
Nauczył się pan już „Guantanamera, w Bytomiu mamy lidera!”?
– Cha, cha, dobrze, że chłopcy mają swoje rytuały po tym, jak wygrywają spotkania, bo to też nakręca do zwyciężania i chęci śpiewania w szatni.
O „Królowej Śląska” znów głośno, bo dawno na szczeblu centralnym nikt nie wygrał 12 meczów z rzędu. Od pochwał pod adresem Polonii i pana może się zakręcić w głowie. Udaje się studzić te nastroje?
– Dopóki jesteśmy w rytmie meczowym sobota – środa – sobota, raczej o tym nie myślimy. Jest adrenalina, mamy swój cel, zbudowaliśmy fokus na kolejne zadania, to nas napędza. Ale jak sobie usiądę w domu, to widzę, że to fajny rezultat i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w mojej karierze trenerskiej mi się przydarzy.
Piłkarzom nie potrzeba lodu na rozgrzane głowy?
– Po zawodnikach widać, że chcą więcej. Chcą, żeby Polonia wróciła na wyższy poziom. Niektórzy chcą – nie ma co ukrywać – wybić się indywidualnie. Z kolei kibice chcą nie tylko sukcesu, ale i większego stadionu. Myślę, że nie ma sodówy, takie jest DNA tego miejsca. Dobrze pan wie, że w Bytomiu kiedyś była wielka piłka, ostatnio podupadła i to, co nas charakteryzuje, to głód. To robotnicze, pracowite miasto, ludzie tu są pokorni i krok po kroku dążą do tego, żeby Polonia szła w górę.
Ale każda seria kiedyś się kończy…
– Zgadza się. I wtedy trzeba odpowiednio reagować, zarządzać kryzysem.
No właśnie, jak pan nim zarządził po porażce na inaugurację 0:2 z Pogonią Grodzisk Mazowiecki, że od tego czasu nie straciliście nawet punktu? Nie było zwątpienia?
– Oczywiście czułem ciśnienie, czy to kibiców, czy ludzi wokół klubu – latem było trochę transferów, mieliśmy okienko, żeby coś zbudować, a tu pierwszy mecz, porażka i można stracić nieco wiary. Wykonałem wtedy parę telefonów…
Do kogo?
– Do Dawida Szwargi, z którym znamy się jeszcze z Rakowa i projektu DEDUCTOR, oraz Tomasza Tułacza.
Do trenera Puszczy Niepołomice?
– Tak, złapaliśmy fajny „flow” na sparingach. Dał mi wtedy dwie fajne podpowiedzi. Skorzystałem z tych wskazówek. Cenię także trenerów z tej starszej szkoły, a to, co z takim klubem jak Puszcza zrobił trener Tułacz, to jest coś absolutnie unikalnego, niesamowity sukces, choć wiem, że niektórzy podważają jego styl. Ale to skuteczność jest miarą twojej prawdy.
No i od kolejnego meczu już poszło…
– Może potrzebny był taki zimny prysznic, bo wyglądaliśmy dobrze w sparingach, ale to zawsze złudne. Budująca była wtedy reakcja zawodników, jak Tomek Gajda, Sebastian Steblecki, Kamil Wojtyra, Lucjan Zieliński czy Patryk Stefański. „Złapali” sytuację, że przegraliśmy dopiero czwarty mecz pod moim kierunkiem i że nic się wielkiego nie wydarzyło, jedziemy dalej, wyciągamy wnioski, zbieramy się i rozpoczynamy nową serię, zwycięstw. Z tyłu głowy też wiedziałem, że gramy dobrze, że potrzeba czasu i cierpliwości.
Co pana bardziej kusi – perspektywa firmowania awansu do I ligi czy praca w sztabie klubu z ekstraklasy, bo słychać, że takie oferty spływają?
– Hmm… Na pewno obie opcje są bardzo ciekawe i rozwojowe, w każdym miejscu można skorzystać. Z jednej strony mamy potencjalny sukces na własny rachunek, a z drugiej praca u boku najlepszego trenera w Polsce…
…Marka Papszuna?
– Bez dwóch zdań.
Potwierdza więc pan oficjalną propozycję, jaką otrzymał z Częstochowy?
– Tak, w roli asystenta trenera Papszuna, po Dawidzie Szwardze (został trenerem Arki Gdynia – przyp. red.). Ta propozycja przesuwa dla mnie kolejne granice, jak trzeba pracować, podnosić standardy, pozwala obserwować i współpracować z topowym trenerem, a zarazem wnieść coś inspirującego od siebie.
Mieliście okazję poznać się lepiej, gdy pracował pan w akademii Rakowa?
– Tak i po części myślę, że stąd ta propozycja. Dużo wtedy podglądałem, rozmawialiśmy, trener Papszun prowadził szkolenia dla trenerów z akademii. Pamiętam, jak trener przyszedł na mój mecz U-15 z MKS Żory, wymieniliśmy uwagi. Wcześniej każdy trener sam ustawiał swoje drużyny, Marek Papszun ujednolicił w klubie system gry na 3-4-3. Poczułem wtedy, że to jest fajna filozofia, rozwijająca zawodników, i zacząłem ją wdrażać w swojej pracy.
Polonia to taki „mniejszy Raków”, na miarę II ligi?
– Są punkty wspólne, ale parę rzeczy nas różni. Inne miejsce, inni wykonawcy, nie da się przełożyć wszystkiego jeden do jednego. Wzorujemy się na różnych drużynach i na doświadczeniach z innych klubów, czy to Raków, czy to GKS Katowice, w którym pracowałem, czy zagraniczne drużyny, grające trójką z tyłu, jak Sporting Lizbona czy Atalanta Bergamo. Pokazujemy klipy zawodnikom, cały czas szukamy inspiracji. Wydaje mi się, że nowa fala trenerów nie boi się czerpać z zagranicy, szukamy wzorców od najlepszych.
Jaka drużyna w europejskiej piłce aktualnie najbardziej się panu podoba?
– Na tę chwilę Polonia Bytom. Chciałbym, żeby to wyglądało tak zawsze. Gdy pracowałem w Victorii Częstochowa, w klasie A i okręgówce, graliśmy bardzo podobnie do Polonii. Jeżeli kibic ogląda nasz mecz, od razu wie, w której koszulce gra piłkarz Polonii, jak wyglądamy w każdej fazie gry.
A jak pan zdefiniowałby ten styl?
– Styl jest oparty na odwadze, na nastawieniu ofensywnym, na przenoszeniu akcji w pole karne, na stwarzaniu wielu okazji pod bramką, dużego xG (z ang. expected goals, czyli gole oczekiwane – przyp. red.), celnych strzałach i na kreacji zawodnika, intensywnego motorycznie, dobrze przygotowanego i mającego okazję dobrze się sprzedać. Stwarzamy emocjonujące widowiska i myślę, że to też zachęca kibiców do przyjścia na nasze mecze.
Wracając do propozycji z Rakowa, w Bytomiu muszą pilnie szukać nowego trenera?
– Rozmawiamy, ale na razie zostaję w Polonii, zresztą dostałem informację, że klub nigdzie mnie nie puści, czemu się nie dziwię. Dostałem tutaj szansę, pierwszą samodzielną na poziomie centralnym. To fajny, duży projekt. Zawodnicy są oddani, ciężko pracują. Widzę tu dla mnie bardzo dużo korzyści, dla klubu też. Oczywiście, cenię sobie tę propozycję, ale myślę o najbliższym meczu z Wieczystą, chcę jak najwięcej osiągnąć w Polonii i po prostu pracować. Miałem wcześniej propozycję z Arki Gdynia, dlatego teraz podchodzę do tego spokojniej.
Z Zabrza też był telefon?
– Był, ale to nic konkretnego.
Pracuje pan w Polonii od lipca 2023, w roli pierwszego trenera od 13 miesięcy. Zauważa pan, że klub się rozwija?
– Oczywiście. Wiadomo, nie mamy sponsora strategicznego, mamy ograniczony budżet finansowany przez miasto, nie przelewa się nam, ale widzę, że i prezes, i dyrektor, i ludzie z marketingu szukają każdego dnia jednego dodatkowego procenta, małych rzeczy, które mogą pomóc nam wejść poziom wyżej. Ale znajdują się też pieniądze na transfer, czy tak jak teraz mamy sponsora na wyjazd dzień przed meczem z Wieczystą. Na mecz z Hutnikiem do Krakowa w poprzednim sezonie jechaliśmy w tym samym dniu, z godziny zrobiły się 2,5 w podróży i przegraliśmy 1:4. Chcemy, żeby zawodnik dostał informację, że jako klub zrobiliśmy wszystko, co możemy, a teraz ty musisz dać maksymalnie z siebie na boisku.
Naliczyłem w pana sztabie w sumie 11 osób, jak na II ligę to dużo.
– Zgadza się. Inwestujemy w to, chcemy mieć ludzi do pracy. Zawsze powtarzam, że to jak w szkole na angielskim – jaki kontakt indywidualny z uczniem ma jedna pani, która ma na lekcji 25 osób? Jeżeli z naszej jedenastki odejmie się lekarza, fizjoterapeutów, kierownika drużyny i trenera bramkarzy, zostaje 6 osób, a trzeba dodać, że połowa z nich ma jeszcze inne obowiązki w klubowej akademii.
Mecz z Wieczystą rajcuje kibiców. Jak to wygląda w zespole – cieszycie się na to starcie czy bardziej odczuwacie presję?
– Czujemy dużą radość, nastawiamy się na niego od kilku dni, będziemy tym meczem żyli po nim, będzie analiza, wnioski. Na pewno rozwiniemy się jako drużyna, bo zespół przeciwnika potraktuje nas serio, wzniesie się na wyżyny, a my na tym tle będziemy mogli się sprawdzić.
Najważniejsza weryfikacja dla waszej wartości?
– Moim zdaniem Wieczysta na papierze jest najmocniejszym zespołem w lidze, ale uważam, że możemy się postawić tym, co prezentujemy jako zespół. Sami zawodnicy też mogą dodać coś ekstra. Ale sezon jest długi, nie przeceniałbym tego meczu, traktuję go jako proces, etap w drodze do finału. Każdy z kandydatów do awansu już coś stracił i jeszcze pogubi punkty. Trzeba punktować w każdym kolejnym meczu.
Pańscy podopieczni nie pękną przed takimi graczami jak Michał Pazdan czy Jacek Góralski, w końcu byłymi reprezentantami Polski?
– Zobaczymy, ale wydaje mi się, że chłopcy już trochę meczów zagrali, w różnych miejscach byli. Ich siłą jest podejście, jakość indywidualna i wiara w siebie. Myślę, że sobie poradzą.
Zna się pan z innym niedawnym kadrowiczem, a dziś trenerem Wieczystej, Sławomirem Peszko?
– Poznaliśmy się w styczniu, na sparingu u nas, przegraliśmy 1:6.
Teraz remis pana zadowoli?
– Żeby zremisować, trzeba grać o zwycięstwo. My nie gramy na remis, zachowawczo, jedziemy po trzy punkty.
Rozmawiał Tomasz Mucha