Cała ta opowieść jest piękna
Rozmowa z Wimem Fissette'em, trenerem Igi Świątek
Mistrzyni Wimbledonu w towarzystwie Wima Fissette'a i jego żony Jasmien Clijsner. Fot. instagram.com/jasmienclijsner/
Kazimierz Mochlinski z Londynu
Czego spodziewał się pan po współpracy z polską rakietą nr 1?
- Zdawałem sobie sprawę, że Iga gra bardzo dobrze, ale nie miałem pojęcia, że będzie mogła aż do takiego stopnia zdominować finał Wimbledonu. Oczywiście wiedziałem, że wygrała wszystkie ze swych wcześniejszych pięciu finałów wielkoszlemowych, więc myślałem o tym, podchodząc do londyńskiego finału. Widziałem też u Igi sporo pozytywnych znaków jeszcze przed rozpoczęciem gry. Na rozgrzewce uderzała piłkę pięknie, czysto i precyzyjnie, z imponującą kontrolą, więc rosła moja wiara, że zagra dobry mecz, choć nigdy nie można mieć całkowitej pewności, że wszystko będzie według planu. Jeżeli jednak po naszej stronie wszystko wygląda tak dobrze, jak to możliwie, pozostaje pytanie jak zagra przeciwnik. W sobotę można było jedynie pomyśleć o tak wyjątkowym zwycięstwie...
Taki wynik na trawie to niespodzianka?
- Gdy rozpoczynałem pracę z Igą, czułem, że jest bardzo duża szansa na osiągnięcie znakomitych wyników na kortach trawiastych. Patrząc na listę mistrzyń Wimbledonu w ostatnich 10 latach, nie wszystkie miały wyjątkowy serwis, ani nie dysponowały supermocnymi uderzeniami z tyłu kortu. Ostatnio często wygrywały tenisistki superinteligentne, myślące na korcie i bardzo dobrze poruszające się po tej nawierzchni. Więc jeśli Simona Halep mogła wygrać, jeśli Marketa Vondrousova mogła wygrać, dlaczego nie mogłaby Iga? Oczywiście, poprzednio utrudniał to wiosenny sezon gry na mączce. Jeśli w ubiegłym roku wygrywa się w Madrycie, Rzymie i Paryżu, to nie zostaje dużo czasu i siły fizycznej oraz umysłowej, żeby przygotować się do gry na trawie, bo to wcale nie jest łatwe. Na takiej pracy trzeba się skupić całkowicie. W tym roku Iga dotarła do półfinału w Paryżu, ale mimo to mieliśmy trochę czasu na zmiany potrzebne do skutecznej gry na trawie. Pojechaliśmy na Majorkę i mieliśmy tam znakomite warunki na bardzo dobrych kortach przez pięć intensywnych dni. Naprawdę pomogło to dostosować się do gry na trawie, a także umożliwiło nam pracę nad kilkoma specyficznymi rzeczami, które pomogły w lepszej rywalizacji na trawie. Dodatkowo trzeba takie treningi przenieść na mecze, w czym pomógł turniej na trawie przed Wimbledonem, w Bad Homburgu. Trzeba przyzwyczaić się do gry według nowych zasad, potrzeba turniejowej rywalizacji na trawie. To bardzo ważne. Pierwszy jej mecz w Bad Homburgu był dobry, ale nie nadzwyczajny. Jednak rosła z każdym meczem i dalej pracowaliśmy nad szlifowaniem jej gry, nie zmieniając już nic wielkiego, skupiając się na tym, co robi dobrze. Były pewne rzeczy, które musiała poprawić, ale postępy były wyraźne.
Skąd potem wziął się jej spokój? W Madrycie i Rzymie wyglądała na bardzo spiętą...
- Te dwa turnieje były dla niej bardzo trudne. Myślę, że podeszła do nich z wielkimi oczekiwaniami, chyba zbyt wielkimi. To ją bardzo przygnębiło, z czym nie mogła sobie poradzić. Takie rzeczy mogą się wydarzyć każdemu sportowcowi. Trzeba było pomóc jej dojść do siebie. Już w Paryżu widać było poprawę. Była spokojniejsza, bardziej była sobą. Już różnica pomiędzy Rzymem i Paryżem była budująca i dała nam możliwość popracowania nad poprawą jej sportowego wizerunku. Była bardziej skupiona i miała więcej zapału. Próbowaliśmy poprawić jeszcze kilka rzeczy i ona bardzo dobrze zareagowała na szukanie efektów na dłuższą metę zamiast myślenia z dnia na dzień tylko i wyłącznie o wygrywaniu, wygrywaniu, wygrywaniu. Zmieniliśmy jej codzienne nawyki, dzięki czemu potęgował się w niej naturalny spokój osobisty.
Jakie konkretne zmiany zrobiliście?
- Zmieniliśmy trochę jej pracę nóg. Staraliśmy się dostosować jej ruchy do grania na trawie lub na ogólnie szybszych nawierzchniach. Przerodziło się to w walkę pomiędzy nami! Nie wybraliśmy na tę zmianę najlepszego czasu. Oczywiście, na mączce Iga miała ogromne sukcesy i bardzo trudno - prawie niemożliwe - było znaleźć odpowiedni moment, żeby przekonać ją do robienia czegokolwiek inaczej! Natomiast na trawie było na to „okienko”, bo nigdy nie miała na tej nawierzchni znaczących sukcesów, więc podszedłem do tego momentu z kilkoma pomysłami. Jednym był ruch nóg. Już podczas Rolanda Garrosa zmieniliśmy jej pozycję na korcie. Gdy przegrywała z Jeleną Rybakiną 0:6 i 0:2, w końcu przekonaliśmy ją, żeby poszła bardziej do tyłu, ze względu na return. I zatrzymaliśmy tę pozycję, bo nie widzieliśmy efektu w podchodzeniu coraz bliżej siatki. Zaproponowałem jej to powtórnie i mnie posłuchała. Czasami, gdy serwisy rywalki są powolne, podchodzi bliżej, ale na ogół stoi daleko z tyłu. Daje jej to więcej czasu na odbicie piłki. Pomaga jej to nie tylko przy returnie, ale także przy następnej piłce. Tak właśnie było z Amandą Anisimową, granie z tyłu dawało więcej czasu na odbicie piłki. Dodatkowo pracowaliśmy nad forehandem, by radziła sobie z szybszymi piłkami. A poza tym, musiała stać się bardziej agresywna w taktyce i samej grze.
Niełatwo było ją przekonać?
- Nie! Ale jak już była przekonana, poprawiała się codziennie. Wiedziałem, że wygrywamy na tych zmianach, gdy jednego dnia wysłała mi sms z szatni, że może nawet miałem rację! Mogę teraz uśmiechać się, bo zakończyło się dobrze. Pokazywałem jej wideo, ale powiedziała mi, żeby pokazać jej realny zapis, a nie Novaka Djokovicia lub Carlosa Alcaraza. Musiałem jej wytłumaczyć, że jak chce robić postępy, to lepiej, żeby patrzyła na Djokovicia lub Alcaraza...
Zamknęło to okropny czas dla Igi.
- Nie można temu zaprzeczyć. Oczywiście, było kilka rzeczy wpływających na ten zły okres. Na przykład sprawa dopingowa. Na pierwszym naszym wspólnym turnieju wisiało to nad nią jak ciemna chmura. I nie można było nawet o tym mówić. Na początku poprzedniego roku wygrywała każdy turniej, w którym uczestniczyła, zwłaszcza na mączce. Spowodowało to ogromne oczekiwania, żeby powtórzyła to bez trudu, a nawet poprawiła, co było prawie niemożliwe. Dodatkowo w pracy ze mną używała nowego dla niej języka... tenisowego. Przedtem pracowała z polską ekipą, a oni używają bardzo specyficznych słów. Więc musiałem poznać, co Iga rozumie, a czego nie. Ona jest bardzo precyzyjna w takich rzeczach i chce dokładnie rozumieć wszystko. Musieliśmy przejść proces, podczas którego i ja uczyłem się więcej z każdym mijającym tygodniem, jak ją najlepiej prowadzić - czy w rozmowach poza kortem, czy w ćwiczeniach na korcie, czy w trakcie meczu, co jest teraz dozwolone. Potrzebowaliśmy na to czasu, ale widziałem już od pewnego czasu, że nasza praca poprawia się z tygodnia na tydzień. Wierzyłem, że jej trudny czas zbliżał się do końca.
Można spodziewać się więc kolejnych postępów?
- W następnym roku może pojawić jeszcze lepsza sytuacja. Naprawdę. Jeśli pomyśli się jak przez ostatnie 2 tygodnie znakomicie serwowała i znakomicie returnowała - a serw i return to mogą być najważniejsze elementy robiące różnicę pomiędzy wygraną a przegraną - to trzeba mieć nadzieję, że w przyszłości może być nawet lepiej. Nie chcę niepotrzebnie nawarstwiać oczekiwania, ale jest szansa, że za rok Iga będzie jeszcze lepiej grała, budując na fundamencie, który osiągnęła w czasie turnieju wimbledońskiego. Dopiero zrobiliśmy te zmiany, więc trzeba czasu, żeby się w pełni przyzwyczaić.
Więc to nie była jednorazowa dobra seria na trawie?
- Nie myślę w ten sposób. Gdy zacząłem tę pracę, Iga mówiła: Wim, szybsze nawierzchnie są dla mnie za trudne, wierz mi. Mogę grać bardzo dobrze na mączce, mam tam sukcesy, ale szybsze nawierzchnie nie pasują do sposobu, w którym gram. Ja uważam, że teraz otrzymaliśmy na to odpowiedź... negatywną. Czy to nieprawda? A dodatkowo Iga jest jeszcze supermłoda. Tyle co miała 24. urodziny, a już ma takie sukcesy i - powtarzam - wielkie możliwości dalszej poprawy. Chciałbym za rok w niej zobaczyć jeszcze lepszą tenisistkę i mam w to dużo wiary.
A jak smakuje panu to zwycięstwo?
- Siedem triumfów wielkoszlemowych to bez wątpienia coś, czym się trzeba cieszyć. Sześć Igi i siedem moich jako trenera - więc prowadzę jednym i muszę się cieszyć! Ale każdy taki triumf jest supermiły i daje wielką satysfakcję, zwłaszcza za sposób, w jaki Iga to zrobiła. Nie mam słów na określenie tego. Wygrać półfinał 6:2, 6:0 i finał 6:0, 6:0 to niesamowite. Ja jej pomagam, ale ona musi to wykonać. Cała ta opowieść jest piękna. Od męczenia się w Madrycie i Rzymie do poprawy i prawie powrotu do poprzedniego poziomu w Paryżu, a w Londynie triumf aż... bajkowy. W Paryżu dotarcie do półfinału to już był sukces, ale szczyt znaleźliśmy na trawie i to było marzenie - wygrać wspólne pierwsze trofeum na trawie - w mitycznym Wimbledonie. Kto by to przewidział?
Język polski jest możliwy do przyswojenia?
- Przyznam się, że nauczyłem się tylko jednego słowa po polsku: „Jazda!”. A raczej „Jazda! Jazda! Jazda!”. Polski okazał się dla mnie trudny. Ale znam języki. W szkole w Belgii uczyłem się po francusku i angielsku. Potem żyłem parę lat w Niemczech i uczyłem się tego języka. Z polskim jest inaczej - to niełatwy język. Szczęście, że z Igą rozumiemy się po angielsku. I to coraz lepiej.