Sport

Były żal, płacz i rzucanie kolcami

Rozmowa z Justyną Święty-Ersetic, czołową specjalistką w biegu na 400 metrów, mistrzynią Europy, złotą i srebrną medalistką olimpijską w sztafetach 4x400 i mix

Lekkoatletka z Raciborza wie, że w tym sezonie będzie stać ją na dużo szybsze bieganie niż pokazała w Chorzowie. Fot. Mateusz Sobczak / Press Focus

Podczas Memoriału Kusocińskiego było bardzo zimno, a w swoim pierwszym starcie indywidualnym zajęła pani 2. miejsce w czasie 51,29 sekundy. Apetyty zapewne były większe?

– Na pewno. Myślę, że biegi w Kantonie na początku maja podczas World Relays pokazały, że jestem w dobrej dyspozycji, więc jest ogromna ulga, że nic nie boli, nie strzyka, nadmiernie oczywiście. Na pewno apetyt był na szybsze bieganie, jednak wiedziałam, że może być o to trudno. Już na treningach po powrocie z Chin było mi ciężko, bo ciągle jest zimno, pada, wieje, więc to nie są warunki, które sprzyjają szybkiemu bieganiu.

51,29 to tylko o 0,4 sekundy wolniej od najlepszego wyniku w ubiegłym roku, z półfinału igrzysk w Paryżu, więc chyba rezultat jest obiecujący?

– Myślę, że tak, że to jest bardzo obiecujący start, chociaż nie ukrywam, liczyłam na szybszy bieg, bo wiem, co robiłam na treningach, ale te warunki nie pomagają. Należy cieszyć się z tego, co jest. Sezon jest długi i wierzę, że jeszcze nieraz będę miała możliwość zaprezentowania się z lepszej strony. I czekam z nadzieją na kolejne starty, najbliższy już w piątek w Memoriale Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy.

Wystarczy więc, żeby było nieco cieplej i rezultaty będą lepsze?

– Myślę, że należy uzbroić się w cierpliwość, wyczekiwać lepszych warunków i na pewno też wtedy nogi od razu poniosą w szybszym tempie do mety.

Czy biegi w Chinach podczas World Relays panią uskrzydliły, no bo jednak czas poniżej 50 sekund na zmianie to zawsze coś?

– Kurczę, ja na to czekałam 20 lat! Nigdy wcześniej nie udało mi się tego dokonać, więc na pewno dało mi to dużego kopa, że ja, jako ta starsza pani w tej kadrze, w dalszym ciągu potrafię szybko biegać, zmobilizować się, potrafię się tym wszystkim cieszyć na nowo. Myślę, że to jest fajne i wierzę, że ten sezon, jeśli – tfu! tfu! – wszystko pójdzie dobrze i będzie zdrowie, będzie jednym z lepszych w mojej karierze.

Pani rekord życiowy z 2018 roku wynosi 50,41, gdy zdobywała złoto mistrzostw Europy w Berlinie. Wspominała pani wcześniej, że liczy w tym sezonie na złamanie 50 sekund. Czy treningi pokazują, że to realne?

– Myślę, że treningi to pokazują, ale – tak jak mówię – na takie bieganie musi się wszystko idealnie złożyć. Myślę, że wynik na Kusym pokazał, że jestem w dobrej dyspozycji, że pomimo tej niesprzyjającej pogody potrafię się zmobilizować, potrafię pobiec, powiedzmy, przyzwoicie. Ale wiem też, że stać mnie na dużo lepszy wynik, bo trzeba tutaj powiedzieć szczerze, że zawody w Chinach to nie była docelowa impreza. Tak naprawdę po sezonie w hali byłam jeszcze w ciężkim treningu, bardziej objętościowym, więc na pewno to był dobry sprawdzian, ale wiem, że na pewno w tym sezonie będzie stać mnie na dużo szybsze bieganie.

Mówi pani, że cieszy ją bieganie, że znowu jest ta radość. To znaczy, że te wszystkie złe demony zostały odpędzone?

– Mam nadzieję, że tak i mam nadzieję, że w tym momencie nie zapeszę. Jestem zdrowa, więc radość z biegania wróciła, bo nie muszę się martwić na treningach, szukać zajęć zastępczych z trenerem, plan możemy realizować w stu procentach. No i jak widać wyniki też są coraz lepsze, a nie jest to bujanie się, tak jak w zeszłym sezonie. Wtedy na Kusocińskim były ledwie 54 sekundy (dokładnie 53,68 – przyp. red.), pojawiły się ogromny żal, płacz, rozgoryczenie, rzucanie kolcami, po co ja to robię, że to jest zmarnowany czas…

Ale końcówka w zeszłym roku była już lepsza?

– Tak, już igrzyska w Paryżu pokazały, że jestem na dobrych torach, że wracam na właściwą ścieżkę. I dużo łatwiej było mi wejść w sezon halowy, który był też równie udany w moim wykonaniu (Święty-Ersetic była m.in. piąta indywidualnie w HME w Apeldoorn oraz w HMŚ w Nankinie i zdobyła srebro w sztafecie 4x400 w Chinach – przyp. red.).

Niektóre pani koleżanki ze sztafety już zakończyły karierę, pani też mówiła, że nie wie, ile jeszcze wytrzyma…

– Przypominam, nie deklarowałam, że kończę, tylko powiedziałam, że na pewno już jest bliżej końca niż dalej. Powtarzam też, że jestem teraz w fajnym momencie swojej kariery i nie mam chwilowo myśli, że trenuję „do wtedy i wtedy, to mój ostatni start, ostatni sezon”. Ja się na nowo cieszę tym, co mam, a ta decyzja o końcu myślę, że sama przyjdzie. Mam nadzieję, że nie będę biegała jeszcze nie wiadomo ile lat, ale dopóki nogi się kręcą, dopóki jestem zdrowa, zamierzam to wykorzystać, bo już nigdy do tego nie wrócę, a na pewno nie na takim poziomie.

Za trzy lata będzie pani miała 36 lat. Myśli pani o starcie w igrzyskach w Los Angeles?

– O Jezu, nie wybiegam tak daleko w przyszłość! Przyznam szczerze, że żyję z dnia na dzień, cieszę się tym, co mam. Moim celem jest ten sezon, a co będzie później, zobaczymy. Będę się tym martwiła – w cudzysłowie – potem.

Notował i rozmawiał Tomasz Mucha