Niezależnie od tego czy Ruch wygra wszystkie mecze do końca sezonu, czy też w poniedziałkowy wieczór straci nawet matematyczne szanse na utrzymanie, już teraz nie tylko drużyna musi pokazywać swoją gotowość do kolejnego sezonu. Z jednej strony „Niebiescy” walczą, wygrane ze Śląskiem i Lechem pokazały potencjał i poprawiły nastroje. Z drugiej wyniki przyszły zdecydowanie za późno, choć dzięki temu można już stawiać fundamenty pod przyszły sezon.

Nie wyobrażam sobie, że władze klubu i sztab szkoleniowy nie ma jąpełnej wiedzy i jasnych deklaracji co do tego, na kogo można liczyć w następnym sezonie, jaki może być budżet klubu, na czyjej sprzedaży można zarobić i jakich zawodników szukać. Jeśli chodzi o wyciąganie wniosków i czas na przygotowanie się, to pod tym względem sytuacja jest o wiele lepsza niż rok temu, gdy euforia spowodowana niesamowitym awansem sprawiła, że jesienią nie zbudowano drużyny mającej realne szanse powalczyć w ekstraklasie. Zmiany w urzędzie miasta, pierwszy w stu procentach prezydent Chorzowa będący kibicem z krwi i kości, to również zaplecze, który musi pomóc w budowie zdrowego klubu na kolejne lata.

Budowa trwa też na trybunach. Kibice wielokrotnie udowadniali, że są siłą tego klubu. Pod względem kibicowskim ekstraklasa nie przerosła fanów „Niebieskich”, a wręcz przeciwnie, to ekstraklasie może brakować rzeszy fanów Ruchu i meczów w niesamowitej oprawie na Stadionie Śląskim. W I lidze wcale nie musi być tak nudnawo i kiepsko z frekwencją, bo kilku atrakcyjnych rywali na pewno będzie. Poza tym kibice pokazali, że obecnie klub może liczyć na 14-16 tysięcy fanatyków, którzy pojawiają się na meczach niezależnie od wyników, pogody czy terminu. Na Cichej i w Gliwicach taka frekwencja nie byłaby możliwa. Ostatni mecz z Cracovią, nawet w najgorszym wariancie, może nie być smutnym dniem, ale dniem pokazania tego, że wrócimy silniejsi, że zbudowaliśmy tożsamość i przywiązanie do klubu. Sezon może zakończyć się nie tylko zwycięstwem na boisku, ale i moralnym triumfem kibiców.