BEZ ROZGRZEWKI

 

Andrzej Grygierczyk


Brosza robota na peryferiach

 

Ta wiadomość przemknęła przez media, nie budząc większych emocji: Marcin Brosz został trenerem Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, dwunastej obecnie drużyny Fortuna 1. Ligi. Na zdrowy chłopski rozum powinna jednak wywołać chociażby namiastkę dyskusji. I o drogach (krętych?), którymi kroczą polscy trenerzy, i o sile (małej lub dużej) przekonywania działaczy, tudzież o ich kompetencjach do podejmowania decyzji.

No więc mamy Brosza w 1. lidze. I w klubie, który raczej z nienadzwyczajnym (dwukrotnie miernym, zakończonym spadkami) powodzeniem grywał w ekstraklasie. Tyle że może on uchodzić za bardzo stabilny w wymiarze organizacyjno-finansowym, lecz jednocześnie mało stabilny w wymiarze - by tak rzec - mentalnym. W tym miejscu koniecznie trzeba podkreślić, że jest to rodzinny interes zarządzany przez panią Danutę Witkowską, żonę właściciela brukarskiego imperium, osobę niewątpliwie zasłużoną na różnych polach, która m.in. została uhonorowana prestiżowym Medalem Komisji Edukacji Narodowej „za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania”.

Nie byłem, nie widziałem, nie poczułem, ale z przecieków - a jednocześnie z powszechnie dostępnych informacji - można wysnuć wniosek, że niełatwo funkcjonować pod nadzorem szefowej klubu. Doświadczają tego zwłaszcza trenerzy. By nie wchodzić w całą litanię nazwisk, przypomnijmy tylko, że dwukrotnie wylatywał z Termaliki Mariusz Lewandowski; drugi raz właśnie kilka dni temu, stąd też pojawienie się w Niecieczy Brosza. Wcześniej za krótki okazał się Radoslav Latal. Był i epizod z Michałem Probierzem, który trenował (?) Termalicę... 3 dni, po czym zwinął manatki, nie mogąc się (z szefową?) dogadać. Czy warto sięgać dalej w przeszłość? Do Michniewicza, Mandrysza, Zielińskiego?


Marcin Brosz skromnie podkreślał w wywiadach, że nie ma chyba jeszcze odpowiednio silnej marki, by zasiadać na trenerskiej ławce w bardziej znaczących i bogatszych klubach. Wciąż nie ma?


Ale przypadek Marcina Brosza jest fascynujący sam w sobie. Trudno nie pamiętać jego trenerskiej drogi i nieustannego wspinania się po drabince sukcesów i prestiżu. Dość wymienić wprowadzenie do ekstraklasy Piasta Gliwice i Górnika Zabrze, a następnie wywalczenie z klubem z Roosevelta prawa startu w europejskich pucharach - po bardzo wielu latach przerwy. Pamięta mu się też to, z jakim powodzeniem wprowadzał do Górnika młodych graczy, jaki wpływ miał na ich kariery i jaką – trenerską - przyszłość mu wróżono. Choć on sam skromnie podkreślał w wywiadach, że nie ma chyba jeszcze odpowiednio silnej marki, by zasiadać na trenerskiej ławce w bardziej znaczących i bogatszych klubach. Wciąż nie ma?

Z pracy w Górniku po kilku latach zrezygnował, bo jak wiadomo w Górniku ciężko się pracuje. Nie żeby Brosz bał się ciężkiej pracy; z dostępnych informacji wiadomo że przestał dobrze znosić tamtejszy klimat i poczucie wiecznej tymczasowości. Zresztą od czasu jego odejścia niewiele w Zabrzu się zmieniło, a właśnie mamy do czynienia z wielomiesięcznym już kabaretem pod tytułem brak prezesa i dyrektora sportowego, bo tych (Adama Matyska i Łukasza Milika) też ta specyficzna górniczo-samorządowa aura przerosła. Albo zniechęciła.

Tak czy owak wydawało się, że pan Marcin szybko znajdzie sobie robotę w którymś z klubów - najpewniej ekstraklasy - ale tak się nie stało i właściwie cholera wie dlaczego. Potem był długi i w sumie udany epizod z kadrą Polski juniorów do lat 19 zwieńczony awansem do finałów mistrzostw Europy, tyle że do fazy pucharowej nie zdołał awansować. Zrezygnował z tej roboty we wrześniu ub. roku i czekał.

Przy nieustannym przemiale w trenerskim młynie wydawało się, że trener z takim nazwiskiem i dorobkiem znajdzie robotę szybciej niż później i nie w 1. lidze, a w ekstraklasie. Ale - jak widać - niezbadane są wyroki prezesowskie. Albo menedżerskie.

Chociaż... Może dla Brosza, z jego umiejętnościami, predyspozycjami i ambicjami, ta robota w Niecieczy jest w sam raz? Drużyna w głębokim dołku - właśnie zaliczyła lanie (1:4) na własnym boisku z Resovią - spoglądająca bardziej w dół niż w górę tabeli, obarczona za to wielkimi oczekiwaniami i wspomnieniami o czasach gry w ekstraklasie, to dla ambitnego faceta wyzwanie samo w sobie. Ale podobnie trudnym wyzwaniem może być sprostanie oczekiwaniom szefowej, która skądinąd kroczy standardową drogą - jak nie idzie, wywalamy trenera.