Gdyby nie Jean Carlos Silva (z prawej), Raków nie wykreowałby sytuacji, która rzutem na taśmę dała mu wyrównanie. Fot. Marian Zubrzycki/PAP


Bronią się, jak mogą

Sekund zabrakło ŁKS-owi, aby odnieść sensacyjne zwycięstwo nad mistrzem Polski.


Jeżeli to prawda, że mistrzowski tytuł zdobywa się w meczach wyjazdowych, a spada z ligi na własnym boisku, to remis ostatniego ŁKS-u z broniącym tytułu Rakowem niczego nie wyjaśnił. Goście zasłużyli na więcej niż punkt, ale jeśli remis z najsłabszą drużyną ratuje się cudem w siódmej doliczonej minucie, to ocena występu Rakowa w Łodzi nie może być pozytywna. Bardziej na pochwałę zasłużył ŁKS, broniący się dzielnie, chwilami rozpaczliwie, ale do ostatniej akcji skutecznie. Żal pokonanych! Łódzkiej klątwy Raków jednak nie odczarował, bo nadal nigdy nie wygrał tu z ŁKS-em w 30-letniej historii meczów ligowych.


Motor napędowy

Trzeba też podkreślić, że cztery gwiazdki to nie ocena piłkarskiej maestrii uczestników tego meczu, a symbol emocji i dramatów, jakie mogliśmy oglądać. Raków miał chyba z dziesięć „setek”, ale to piłkarze ŁKS-u dwukrotnie trafiali w słupek po akcjach zasługujących na gole (Dankowski w 11 minucie i Ramirez w 82 min) i prowadzili po karnym Ramireza za odbicie piłki ręką przez Berggrena. Dani Ramirez, jedyny jeszcze zawodnik spośród grających, który uczestniczył w meczu tych drużyn w kwietniu 2019 roku, gdy Raków i ŁKS awansowali do ekstraklasy, był duszą i sercem zespołu. Wiadomo było, jak ważne będzie utrzymanie piłki, wyjście z własnej połowy, minięcie dryblingiem rywala i dokładne podanie, a to akurat umie on robić znakomicie. Szans na kontry ŁKS miał niewiele, ale jeżeli już, to kończyły się one dużym zagrożeniem dla bramki Rakowa. Brał udział we wszystkich istotnych akcjach ofensywnych – mowa o obu strzałach w słupek i rzucie karnym, na który zresztą sam swoim dośrodkowaniem zapracował. No i w strzelaniu karnych Ramirez jest w tym sezonie bezbłędny: jego bilans to 5 na 5.


Pokrzywione celowniki

W ostatniej akcji, gdy śmiertelnie wyczerpanego Ramireza trzeba było podnosić z murawy, na piedestale bohatera meczu zmienił go jednak Jean Carlos Silva, który wziął na siebie ciężar gry. Dostarczał ile sił amunicji swoim kanonierom, którym chyba celowniki się pokrzywiły, bo dawno nie zdarzyło się oglądać tylu niecelnych strzałów z doskonałych pozycji. Pudłowali wszyscy, a szczególnie „wyróżniali się” Władysław Koczerhin i strzelający bez namysłu z każdej pozycji Dawid Drachal.


Uratowany honor

To była ostatnia akcja. Silva po raz kolejny przedarł się bokiem pod końcową linię i dośrodkował pod bramkę, pod którą kłębiło się chyba z dziesięciu zawodników – ośmiu z ŁKS oraz Ante Crnac i Giannis Papanikolau. Strzał Crnaca Aleksander Bobek cudem obronił, ale zatrzymać dobitki drugiego z piłkarzy Rakowa nie zdołał… Honor mistrza Polski uratował więc zawodnik, który właśnie w Łodzi powrócił do gry po kilkumiesięcznej (od października) przerwie na leczenie kontuzji. Pewnie tak jak on, przydaliby się w zespole inni kontuzjowani: Plavszić, Rundić, Lederman, Cebula, Otieno.

Wojciech Filipiak

 


GŁOS TRENERÓW

Marcin MATYSIAK: – Jest duży niedosyt. Jeszcze kilka tygodni temu nikt by nie powiedział, że po remisie z mistrzem Polski będziemy źli i rozczarowani. Wykonaliśmy ogrom pracy, do szczęścia zabrakło kilku sekund.


Dawid SZWARGA: – Uważam, że pierwsza połowa w naszym wykonaniu była dobra. Oczywiście chcieliśmy bardziej kontrolować mecz, przebywać z piłką na połowie rywala, ale mieliśmy cztery dobre okazje, przy jednej ŁKS-u. Dobrze weszliśmy w drugą połowę, mieliśmy sytuacje, ale powinniśmy być bardziej pazerni. Były okazje w polu karnym, jednak brakowało nam determinacji, która pozwoliłaby wepchnąć piłkę do bramki – tak jak zrobił to Giannis Papanikolaou.