Brawo dla Szymona Marciniaka!
LIGOWIEC
Uderz w stół, a nożyczki się otworzą. To stare powiedzenie pasuje do tego, co wydarzyło się w sobotę po południu po meczu Korona - Górnik, konkretnie do rozmowy przeprowadzonej przez reportera Canal+ z naszym eksportowym arbitrem Szymonem Marciniakiem. Sędzia finału mistrzostw świata sprzed trzech lat bez ogródek wypowiedział się na temat karnych, jakie podyktował.
„Przyzwyczailiśmy piłkarzy do tego, że w środku pola walczą jak Wikingowie. Tymczasem w polu karnym, między innymi dzięki komentatorom i ekspertom, jesteśmy przyzwyczajeni, że każde dotknięcie to jest rzut karny. To takie karne z play station. Takie są oczekiwania, bo „slow motion” pokazuje, co pokazuje. Pokazuje dotknięcie przeciwnika, zawodnicy się kładą. Największy zawodnik na boisku, Sotiriou, po dotknięciu przez 1,5 minuty leży w polu karnym” - mówił nasz eksportowy arbiter.
Wywołało to nerwową reakcję komentatorów, w przypadku meczu w Kielcach Wojciecha Jagody i Filipa Surmy. Oburzyli się na takie słowa, mówiąc, że przecież sędzia sam takie „miękkie” karne podyktował. Prawda. Ale prawdą też jest, że nie ma relacji - przynajmniej kiedy oglądam ligę, a oglądam często - żeby komentatorzy nie zżymali się na decyzje sędziów. U większości komentatorów każdy pad w polu karnym to „jedenastka" czy potencjalny karny, więc co do zarzutów sędziego Marciniaka w stosunku do „ekspertów” przychylam się w całej rozciągłości! Ma rację, mówiąc to, co powiedział. A że mocno to rezonuje? No cóż, nasz świetny arbiter wiedział, co mówi. Chciał to powiedzieć.
Przy okazji przypomina mi się, jak Lukas Podolski nieraz po meczach ekstraklasy zaznaczał, jakie ma szczęście, że występował jeszcze na boiskach w erze przed VAR-em, kiedy nie było monitora, kiedy nie było niekończących się analiz i dyskusji. Wideoweryfikacja miała usprawnić futbolowe mecze i zlikwidować niesprawiedliwość, ale nic takiego nie ma miejsca. Przeciwnie, jest jeszcze więcej kontrowersji, dyskusji, znaków zapytania…
Może przyszłością będzie to, z czym mieliśmy do czynienia na zakończonych właśnie młodzieżowych mistrzostwach świata w Chile, gdzie FIFA pilotażowo wprowadziła zielone kartki do dyspozycji trenerów.
Mogli jej użyć dwa razy w meczu, sygnalizując konieczność ponownego przeanalizowania sytuacji przy użyciu systemu VAR – nawet wtedy, gdy arbitrzy w wozie nie zamierzali tego zalecać. FIFA ograniczyła jednak jej stosowanie do najważniejszych momentów – spornych goli, rzutów karnych oraz sytuacji z potencjalną czerwoną kartką. Dwa razy, z powodzeniem zresztą, w meczu grupowym z Hiszpanią i w półfinale z Francją skorzystali z tego przywileju mistrzowie świata, Marokańczycy. Jeżeli challenge był słuszny, to zielona kartka zostawała do dyspozycji trenera. Co ciekawe, w spornych sytuacjach arbiter po obejrzeniu zdarzenia na monitorze, głośno - do mikrofonu - tłumaczył zasadność swojej decyzji.
Może to jest przyszłość piłki, bo inaczej, jak mówi Szymon Marciniak, będzie jak w play station, jak w innym wymiarze, a futbol nie będzie już takim, jakim go znamy. Nie da się przecież grać normalnie wszędzie, tylko nie w swoim polu karnym, gdzie trzeba się zachowywać jak w składzie porcelany, gdzie każde draśnięcie czy dotknięcie, nie mówiąc o szarpnięciu, to potencjalna mina, karny, upomnienie i takie cyrki, jak było to przy okazji ostatniego ligowego starcia Korony z Górnikiem.
Michał Zichlarz
