Sport

Brakuje jakości i wyników

Rozmowa z Henrykiem Kasperczakiem, byłym reprezentantem Polski, medalistą mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, byłym selekcjonerem reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, Tunezji, Mali, Senegalu i Maroka

Henryk Kasperczak prowadził kilka afrykańskich reprezentacji. Z polską kadrą nie dane mu było popracować... Fot. Mor Fall

Jak ocenić 2024 rok w wykonaniu reprezentacji Polski? Z jednej strony awans po barażu na Euro, potem przegrane mistrzostwa Europy i spadek z Dywizji A Ligi Narodów. Raczej trudno mówić o dobrym roku naszej narodowej kadry…

- Nie można mówić tylko o tym roku, trzeba powiedzieć o gorszym czasie dla reprezentacji w ostatnim okresie. Teraz nastąpiło jeszcze coś zupełnie odwrotnego, co wcześniej robili zagraniczni selekcjonerzy naszej kadry, Portugalczycy Paulo Sousa i Fernando Santos. Dzisiaj sytuacja jest o tyle gorsza, że nie ma wyników, żeby wypracować sobie poprzez dobre rezultaty pozycję w europejskiej piłce. Tego, co było od czasów trenera Adama Nawałki, już nie ma i z wyników nie można być zadowolonym. Jest drużyna, która jest w przebudowie, jest w niej sporo młodych zawodników i wygląda to, jak wygląda. Satysfakcji z wyników nie ma. Nie można piłkarzom zarzucić, że nie walczą, ale nie ma jakości, a przez to rezultatów.

Co zrobić, żeby było lepiej?

- Trzeba tak działać, żeby nowa generacja pokazała coś lepszego w przyszłości. Innego rozwiązania nie ma. Jeżeli ta generacja, która jest, nie poprawi tego, co widzimy, to będzie katastrofa.

Gdy popatrzy się na papierze, jakich zawodników mamy, gdzie i w jakich klubach grają, to nie wygląda to źle. Czemu potem nie przekłada się to na boisko? Jak to wytłumaczyć?

- Dla mnie wytłumaczenie jest takie, że każdy z zawodników, który gra w reprezentacji Polski, jest dobrze otoczony innymi graczami w klubie, w którym na co dzień występuje. Na tym cała rzecz polega. W klubie mają dobrych partnerów, mają z kim grać, a potem w kadrze nie dają sobie rady. Może wynika to z braku osobowości, z braku autorytetu, z braku doświadczenia. Piłkarzy, którzy sobą gdzieś tam coś prezentują, można policzyć na palcach jednej ręki. Mamy trzech graczy, którzy regularnie grają w dobrych klubach, a pozostali od czasu do czasu coś tam pokażą i tak to wygląda. Jak w ten sposób można zrobić reprezentację? Wielu zawodników ma kłopoty w klubach. Weźmy choćby teraz Lewandowskiego, który akurat przechodzi gorszy czas w Barcelonie, ale z drugiej strony to jest normalne, bo cały czas w wysokiej formie nie można być. Na początku byli bardzo zadowoleni, bo strzelał, a teraz jest gorzej. Co do innych, to widzę, że jeszcze – jak mówię – z dwóch czy trzech prezentuje jakiś wysoki poziom, a reszta już nie. Ja bym chciał, żeby te proporcje były odwrotne, żeby 8 czy 9 grało, a dwóch czy trzech było słabszych. U nas niestety przewaga jest tych słabeuszy. Jesteśmy daleko od tego, żeby było zadowolenie.

Z czego ta sytuacja wynika?

- Po części w dużej mierze z tego, że u nas młodzież za późno wchodzi do seniorskiej piłki. To dotyczy ligi i kadry. Taki przykład, musi u nas grać w zespole młodzieżowiec. Ja bym chciał, cholera, żeby takich młodzieżowców było dziesięciu! Komu służy to, żeby w zawodowej piłce ktoś na siłę musiał grać. Tutaj inną politykę trzeba prowadzić. No ale jest, jak jest. Trener-selekcjoner musi bazować na tych, których ma do dyspozycji. Tutaj niewiele da się zrobić. Jest problem.

Mieszka pan na stałe we Francji. Obserwuje pan dokładnie, co dzieje się w krajach zachodnich. Jak to tam wygląda?

- Każdy kraj bazuje na swojej dobrej polityce sportowej czy finansowej. Nasza struktura, niestety, nie odpowiada współczesnym wyzwaniom. Nie ma tego, co dzieje się w świecie. Jesteśmy żądni sukcesów, wyników, ale nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Finansowo z innymi krajami nie mamy się co porównywać. Nic nie wnosi też ten rzut zagranicznych piłkarzy, którzy u nas są. Cieszymy się z wyników zespołów w Lidze Konferencji, ale jak się przekłada to na kraj, który ma wielką piłkarską tradycję? Nie ma to przełożenia na grę reprezentacji Polski.

A osoba selekcjonera Michała Probierza? Jaka jest tutaj pana ocena?

- Co on więcej może zrobić w stosunku do wyboru, jaki ma? Nic. Druga rzecz, wiele nie może zdziałać, bo przecież wszyscy pracują u siebie w klubach zagranicznych. Selekcjoner jest po to, żeby wybrać tych najlepszych, a kogo u nas można wybrać? W takiej Francji, to na teraz selekcjoner Deschamps może wybrać trzy reprezentacje i wyników wiele to nie zmieni. Jak wygrywali, tak będą wygrywać. Jest olbrzymi wybór i konkurencja na poszczególnych pozycjach. Jest tyle możliwości i wszystko zależy wyłącznie od selekcjonera, nie jak u nas, że czekamy do ostatniego momentu i boimy się, czy ktoś będzie kontuzjowany, czy nie. Trzeba pomyśleć o tym, żeby Polacy zostali w kraju, żeby grali u siebie na miejscu, a nie tak, że ktoś jest młody i od razu wyjeżdża, bo co on w Polsce zrobi? Tak nie powinno być. Nie ma się co oszukiwać, są dwie polityki: sportowa i finansowa. Wiem, co to znaczy, to wszystko idzie w parze. Co z tego, że mamy zdolnych trenerów, skoro i tak mamy w lidze więcej zagranicznych przedstawicieli? W reprezentacji są jeszcze jakieś pieniądze, ale też ostatnie zatrudnianie zagranicznych szkoleniowców to był zawód, bo na razie trzeba stawiać na swoich.

Wielu kibiców tylko westchnie, żeby tak Kasperczak był młodszy, to byłby idealny kandydat do pracy z reprezentacją…

- Na ten temat nie chcę już mówić, każdy ma swoje zdanie. Kiedyś była też opcja, żebym był prezesem PZPN-u, ale niestety są grupy i grupki. U nas ta sytuacja jest skomplikowana, nie można przeszkadzać… Mentalność nie jest dobra. Dziwię się, że sprowadzano do pracy z kadrą obcokrajowców. Jasne, piłka jest piłką, ale prowadzić naszą kadrę nie jest tak prosto. Poza tym, jak można podejmować pewne decyzje poza plecami selekcjonera, a myślę tutaj o Santosie i słynnym meczu z Niemcami, przed spotkaniem w eliminacjach z Mołdawią, gdy trener o tym nie wiedział. Z doświadczenia powiem, że jeśli takie rzeczy się dzieją, to autorytet selekcjonera automatycznie spada. Trener musi mieć autorytet, na tym musi bazować, ale w Polsce nie można niektórym przeszkadzać w tym, co robią. A to, że nie byłem selekcjonerem? To może też ze względu na swój charakter. Nie bawiłem się w jakieś gierki. Jasne, zawsze gdzieś tam wsłuchiwałem się w opinie innych, bo nie jest tak, że człowiek jest nieomylny, ale muszą to być wskazówki, które są pomocne, a nie może być tak, że ktoś tam się wtrąca i narzuca selekcjonerowi jakieś rozwiązania. W ten sposób nie można postępować. Jak wybiera się selekcjonera, to jest najlepszy na świecie, a po dwóch, trzech porażkach jest do zmiany. Nie ma cierpliwości do budowania czegoś w dłuższym okresie. Może myślano, że zatrudniając mnie będzie wielki problem, bo mam swoje zdanie. Najlepiej to wszystko wytłumaczył Grzesiu Lato, powiedział, że się bał (śmiech). Bał się jako prezes PZPN-u, a jak grał ze mną w piłkę, to się nie bał, bo mu przecież wiele pomagałem (śmiech). Każdy jakąś wersję wymyślał, ale to było głębsze, zresztą granie w piłkę to nie to samo co trenowanie. Jako szkoleniowiec miałem możliwości pokazania wszystkiego, choćby w Wiśle Kraków na początku, choć potem to się rozjechało, bo zaczęto sprzedawać kolejnych zawodników.

Rozmawiał Michał Zichlarz

*Druga część rozmowy z Henrykiem Kasperczakiem wkrótce w „Sporcie”