Hiszpanie nie odstępowali wczoraj dortmundczyków na krok. Fot. PAP/EPA


Borussia pozostaje przy życiu

Mimo fatalnego przebiegu spotkania BVB ugrała w Madrycie rezultat, który daje jej nadzieję na odwrócenie losów rywalizacji w rewanżu.

 

Dortmundczycy od samego początku wyglądali tak, jakby nastawiali się na nudnawe spotkanie z obustronnym i powolnym murowaniem bramki. Atletico – owszem – oddało posiadanie piłki przyjezdnym, ale nie było tego specjalnie widać. Wszystko to za sprawą ogromnej intensywności „Los Colchoneros”, którzy od pierwszych minut atakowali BVB wysokim pressingiem, odcinali możliwości gry, nie dawali złapać oddechu pod własnym polem karnym.

 

Holender spanikował

Poskutkowało to golem już w 4 minucie. Gregor Kobel podaniem wsadził na konia Iana Maatsena, którego przed „szesnastką” w ułamku sekundy otoczyło kilku madrytczyków. Holender spanikował i stracił piłkę, z którą ruszył Rodrigo de Paul, wyprowadzając „El Atleti” na prowadzenie. Gospodarze nie zwalniali tempa. Nadal „siadali” na Borussię, kiedy tylko mogli i bili mnóstwo kornerów. Krótko po trafieniu do fenomenalnej interwencji zmusił Kobela były gracz Borussii Axel Witsel. Jego potencjalne trafienie i tak nie zostałoby uznane z powodu spalonego, lecz sędziowie tego nie zauważyli i kontynuowali grę. Pierwsze uderzenie BVB oddała za sprawą główki Felixa Nmechy dopiero w 31 minucie, ale nie było ono celne. Kilkadziesiąt sekund później natomiast... było już 2:0.

 

Dzieci we mgle

Stoperzy wicemistrzów Niemiec, Mats Hummels i Nico Schlotterbeck, nie dogadali się. Rzucona z autu piłka odbiła się między nimi i przejął ją Antoine Griezmann. Najskuteczniejszy zawodnik Atletico w Lidze Mistrzów kapitalną podcinką obsłużył aktywnego Samuela Lino, a ten ze spokojem podwyższył. Rezultat był w pełni zasłużony, bo Borussia wyglądała jak dzieci we mgle. Mnóstwo było w jej grze niedokładności i niewymuszonych błędów, pressing Atletico dawał znakomite efekty. Goręcej – ale bez przesady – pod hiszpańską bramką zrobiło się jeszcze tylko dwukrotnie. W 35 minucie po stracie de Paula zblokowany został Karim Adeyemi, a w 43 minucie celnie z dystansu kropnął Maatsen. To wszystko było jednak za mało. Dortmundczycy nie wyglądali jak zespół, który zasługuje nawet na ćwierćfinał Champions League.

 

Bramkarz ich uratował

W drugą połowę Niemcy weszli z większym impetem, większą przewagę i większą nadzieją. Nie przekładało się to jednak na konkrety, tym bardziej że Atletico chętnie cofnęło się i wyczekiwało kontr. Podwyższyć powinno jednak w 75 minucie po stałym fragmencie, kiedy Lino niepilnowany zamykał dośrodkowanie 4-5 metrów od bramki, lecz został zatrzymany przez ofiarnie interweniującego Kobela. Szwajcar uratował Borussię już nie pierwszy raz w tym sezonie. Jak ważna była to interwencja, okazało się w 81 minucie. Dortmund wreszcie rozegrał składną akcję z dobrym podaniem prostopadłym, którą sfinalizował Sebastien Haller. Chwilę potem Jamie Bynoe-Gittens trafił w poprzeczkę, a tuż przed ostatnim gwizdkiem powtórzył to Julian Brandt. Z pozoru łatwy mecz zrobił się dla „El Atleti” nerwowy w końcówce. Ostatecznie gospodarze utrzymali wynik 2:1, choć jednobramkowe zwycięstwo nie mogło ich w pełni satysfakcjonować. Rewanż w Dortmundzie zapowiada się pasjonująco.

 

Piotr Tubacki


Atletico Madryt – Borussia Dortmund 2:1 (2:0)

1:0 – de Paul (4), 2:0 – Lino (32), 2:1 – Haller, 81 min

ATLETICO: Oblak – Witsel (90+1. Savić), Gimenez, Azpilicueta – Molina (90. Saul Niguez), Llorente, Koke, de Paul (80. Correa), Lino (90+1. Riquelme) – Morata (64. Barrios), Griezmann. Trener Diego SIMEONE.

BORUSSIA: Kobel – Ryerson, Hummels, Schlotterbeck, Maatsen – Sabitzer (84. Reus), Can (84. Oezcan) – Sancho, Nmecha (46. Brandt), Adeyemi (73. Bynoe-Gittens) – Fuellkrug (60. Haller). Trener Edin TERZIĆ.

Sędziował Marco Guida (Włochy). Widzów  68641. Żółte kartki: Lino, Llorente, Gimenez – Can, Maatsen.