Bogusław Kukuć (1946-2024)
„Franek Smuda go zawołał” – krótko skomentował wiadomość o śmierci redaktora Kukucia nasz kolega z Radia Łódź Dariusz Postolski. Stefan Szczepłek na wiadomość o śmierci Bogusia podczas konferencji prasowej na stadionie Widzewa przed piątkowym meczem z Lechią odpisał mi w SMS: „W takim miejscu… Może nawet tak by chciał. Tyle że za wcześnie”. Janusz Basałaj, inny dziennikarski weteran z tego samego pokolenia, nie miał wątpliwości: „Największy, najwierniejszy Widzewiak ever”!
Znałem go chyba najdłużej i najlepiej z całego naszego dziennikarskiego środowiska, był świadkiem na moim ślubie. Pochodził z Łowicza, w Łodzi studiował, więc do „Głosu Robotniczego” było mu najbliżej. Trafił tam jako „wolny strzelec” równo 50 lat temu, w 1974 roku. Nasz szef Mieczysław Wójcicki już po paru tygodniach nie miał wątpliwości – szybko został etatowym pracownikiem działu sportowego. „Zacząłem pisać o Widzewie, bo inne kluby były już zajęte” – mawiał później, ale miłość do tego klubu nie była przypadkowa. Po studiach prawniczych pracował przez jakiś czas w dziale kadr jednego z widzewskich zakładów, w którym zawodnicy tego klubu byli na etatach, znał ich więc bliżej i wiedział o nich więcej niż kibice i inni dziennikarze.
„Głos” miał wtedy dział sportowy najwyższej klasy, a jego dziennikarze obsługiwali też gazety ogólnopolskie, w tym „Sport”. Po śmierci Wiesława Kaczmarka łódzkim korespondentem został niżej podpisany, ale pracy było tak dużo, że się tą funkcją dzieliliśmy – kiedy jeździłem na mecze ŁKS, o Widzewie pisał Boguś i to głównie on szył piłkarzom Widzewa „Złote buty”, stawiając im wysokie oceny. Nie po znajomości, a na pewno zasłużenie, bo przecież Widzew dominował na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w polskiej piłce. Było kogo lansować: karierę rozpoczynał wtedy na przykład Zbigniew Boniek… Entuzjastyczny, ale i surowy w ocenach, gdy było trzeba. Zdarzało się, że Andrzej Grajewski potrząsał nim w złości, trzymając go za klapy marynarki, a i Smuda nieraz mu wygrażał. „Trzeba tak pisać, żeby trener dzień po meczu bał się kupić gazetę” – takie było jego dziennikarskie motto.
Zazdrościliśmy mu wszyscy – nawet ci, co Widzewa nie lubili – jego oddania klubowi. Znany był z tego nie tylko w Łodzi, ale i w całej Polsce. Sam się z tym nie krył, a na zarzuty, że nie jest obiektywny, odpowiadał „Jestem obiektywny. Piszę tylko prawdę”.
Pracował w łódzkich mediach, a po przejściu na emeryturę – w internetowym portalu widzewiak.pl. Nie opuszczał żadnego meczu, miał stałe miejsce z tabliczką z nazwiskiem w klubowej loży prasowej. Na konferencjach przed- i pomeczowych wszyscy czekali na jego pytanie albo komentarz, bo wiadomo było, że zaraz będzie ciekawie. Już się nie dowiemy, o co chciał zapytać trenera Daniela Myśliwca i co mu doradzić przed wyjazdem do Gdańska. Nie obejrzy tego meczu, będzie musiał poprzestać na prasowej albo internetowej relacji kogoś innego.
Wojciech Filipiak