Bitwa kumpli
Półfinałowe starcie między Urugwajem a Kolumbią zapowiada się ekscytująco. Przy tej okazji szalony trener pogromców Brazylii wygłosił zaskakującą mowę.
„Aromat półfinału czuć już wszędzie, a najbardziej w Charlotte, mieście gospodarzu tego meczu” – pisze z charakterystyczną dla Latynosów emfazą urugwajski dziennik „El Pais”.
Futbol w fazie upadku
To będzie pojedynek nie tylko piłkarzy, ale i świetnych trenerów. „El Loco” Bielsa, szalony, ekscentryczny mag futbolu, którego szanują wszyscy, z Pepem Guardiolą na czele, ma godnego konkurenta. Nestor Lorenzo to były asystent świetnego Nestora Pekermana, pod jego wodzą „Los Cafeteros” nie przegrali od 27 meczów i ciągle śrubują ten rekord. Co prawda Urugwajczycy wyeliminowali w ćwierćfinale Brazylię, ale Kolumbijczycy idą jak burza, oni z kolei rozbili Panamę. To będzie starcie dwóch godnych siebie rywali.
Urugwajskie media zwracają uwagę na taktykę rywali, gdzie stosowane przez nich ustawienie 4-3-3 przekształca się w 4-2-3-1, a ważnym tego elementem jest James Rodriguez, który często gra za środkowym napastnikiem Jhonem Cordobą i pozostawia też miejsce Jhonowi Ariasowi, na co dzień piłkarzowi brazylijskiego Fluminense. Na lewym skrzydle świetnie spisuje się Luis Diaz, dlatego kluczowy z urugwajskiego punktu widzenia będzie wybór prawego obrońcy – prawdopodobnie Guillermo Vareli.
Marcelo Bielsa z pewnością to doskonale wie. Ten turniej może być dla niego przełomem, dotąd często uchodził za specjalistę od… porażek. „Sukces nas deformuje, rozleniwia i wiedzie na manowce, sprawia, że stajemy się zbytnio zapatrzeni w siebie – tłumaczył kiedyś. – Zupełnie inaczej jest z porażką, która nas uczy i wzmacnia”.
Ten filozof futbolu zaskoczył nawet teraz, podczas przedmeczowej konferencji prasowej. Skupił się bowiem na zaskakujących kwestiach, odbiegając od samego turnieju. - Jestem pewien, że piłka nożna znajduje się… w fazie upadku – rzucił do oniemiałych dziennikarzy. Dlaczego? – Futbol ma coraz więcej widzów, ale staje się coraz mniej atrakcyjny. To, co sprawiło, że ta gra stała się najlepsza na świecie, przestało być dzisiaj priorytetem. Zaczyna brakować tego, co uczyniło ją najlepszą na świecie – podkreślał. Bielsie nie podoba się komercjalizacja. - Nieważne, jak dużo ludzi ogląda piłkę, jeśli nie zapewnimy by to, co oglądają, było czymś przyjemnym. Przynosi to tylko korzyści biznesowi, ponieważ biznes dba jedynie o to, by jak najwięcej ludzi to oglądało - mówił „El Loco”.
Napar nie dla wszystkich
Ten mecz przynosi mnóstwo ciekawych historii. Jedną z nich jest starcie rywali, którzy są… przyjaciółmi. Przypomina tę historię kolumbijski dziennik „El Tiempo”. Chodzi o wspomnianego już kolumbijskiego skrzydłowego Luisa Diaza i urugwajskiego środkowego napastnika Darwina Nuneza. Kolumbijczyk przybył do Liverpoolu z Porto. Urugwajczyk, sześć miesięcy później, też podpisał kontrakt z „The Reds”, przychodząc z innego portugalskiego klubu - Benfiki. W Anglii poznali się bliżej i zostali przyjaciółmi. W najbliższym starciu nie będzie to jednak miało żadnego znaczenia.
Jest jeszcze jeden ciekawy wątek tych znajomości: w wywiadzie dla ESPN Nunez zaznaczył kilka miesięcy temu, że ma bardzo dobre relacje w klubie nie tylko z Diazem, a również z... Argentyńczykiem Alexisem MacAllisterem, który może dotrzeć do finału Pucharu Ameryki z drugiej półfinałowej pary, jeśli Argentyna pokona Kanadę (mecz odbył się ostatniej nocy).
Kolumbijczyk, Urugwajczyk i Argentyńczyk trzymają się razem. Ten pierwszy próbował się nawet dostosować do zwyczajów Nuneza i MacAllistera, czyli popijania yerba mate – popularnego naparu z wysuszonych, zmielonych liści oraz patyczków ostrokrzewu. Bez powodzenia: -Raz spróbowałem, i… ugh, nie bardzo mi się podobało! – wzdrygał się Diaz. Kto będzie się wzdrygał po ćwierćfinale w Charlotte?
Paweł Czado