Sport

Bezcenne srebro

Rozmowa z Radosławem Panasem, byłym reprezentantem Polski, obecnie trenerem i komentatorem TVP Sport

Kurek i Leon nieźle się uzupełniali w ataku. Do złota zabrakło niewiele... Fot. PAP / Adam Warżawa

Siatkarze wyciągnęli maksa z olimpijskiego turnieju?

- Zdobyli wszystko, co mogli zdobyć w Paryżu. Przecież w półfinale byli o krok od przegranej. Mało brakowało, by Amerykanie wygrali czwartego seta, bo do pewnego momentu prezentowali się znakomicie.

Miałem okazję być nie tylko blisko boiska, ale również drużyny. Widziałem, jak zawodnicy się czują, jak się zachowują. Ich występom towarzyszył nie tylko ból, ale również ogromne napięcie psychiczne. Srebro to duży sukces, ale również pokaz charakteru. Z Amerykanami nie wygrali umiejętnościami siatkarskim, lecz charakterem.

Czy to kontuzje sprawiły, że w finale nie przeciwstawili się Francuzom?

- Już przed meczem mówiłem, że rywale będą mieli przewagę na trzech polach. Po pierwsze: grali już taki finał w Tokio, byli obrońcami tytułu mistrzowskiego i wiedzieli, jak to się robi. A dla nas był to debiut. Po drugie: mieli za sobą publiczność, a ona ma kolosalny wpływ na postawę zawodników. Ponadto trzeba pamiętać o sędziach, którzy zawsze łaskawszym okiem patrzą na gospodarzy. Po trzecie: byliśmy dotknięci przez kontuzje. A Francuzi byli w idealnej formie. Trzon zespołu, czyli Brizard, N'Gapeth, Patry i Grebennikow był genialnie uzupełniony przez Clevenota. On był we francuskim zespole wartością dodaną. U nas takiego zawodnika zabrakło. Clevenot robił po kilkanaście punktów, a czasami powyżej dwudziestu. Myśmy nie mieli takiego zawodnika, który byłby pomocą dla naszych strzelb, czyli Leona oraz Kurka.

Turniej w Paryżu rozegrano w nowej formule. Sprawdził się?

- Selekcja do turnieju z rankingu to był bardzo dobry pomysł. Zespoły, oprócz Egiptu, były ze ścisłej czołówki światowej. System grupowy i mniej meczów sprawiły, że każda drużyna dawała wszystko, co miała najlepszego. Walczyła do upadłego. Turniej stał na świetnym poziomie i zobaczyliśmy kawał dobrej siatkówki. Nowy system się sprawdził i wszystkie spotkania cieszyły oko. Było wiele meczów pięciosetowych, niezwykle zaciętych, było wszystko to, co kibice lubią najbardziej.

Co pana zaskoczyło najbardziej?

- Trudno znaleźć jeden taki element. W czwórce znalazły się niewątpliwie najlepsze zespoły: obrońca tytułu mistrzowskiego, my, czyli mistrzowie Europy i wicemistrzowie świata, Włosi, mistrzowie świata oraz Amerykanie, którzy zawsze mają wysokie aspiracje. Zdecydowanie najlepsi z najlepszych z tej ścisłej czołówki. Zaskoczyła mnie postawa Niemców, którzy grali bardzo dobrze i mieli Francuzów niemal „na widelcu”. To był chyba najlepszy mecz turnieju. Strasznie było mi żal Japończyków, którzy w ćwierćfinale przegrali z Włochami po tie-breaku, a przecież mieli kilka piłek meczowych. Grali rewelacyjnie i wnieśli taki powiew świeżości. Na ich grę z przyjemnością się patrzyło. Niewiele brakowało, by Niemcy i Japończycy znalazły się w elitarnym, półfinałowym kwartecie.

A była drużyna, która najbardziej zawiodła?

- Przed turniejem wiele się mówiło, że to Włosi będą głównymi faworytami, bo z ostatnich turniejów przywozili złoto lub srebro. Początkowo wszystko wskazywało, że ta opinia znajdzie potwierdzenie na boisku. Gdy jednak przegrali z Francuzami w półfinale, to już nie byli w stanie się podnieść. Wiadomo było, że Egipt to druga liga światowa. Niewiele się spodziewałem po Serbach i się nie zawiodłem (śmiech). A reszta spełniła moje oczekiwania i z przyjemnością oglądałem wszystkie mecze.

Czy można porównać turniej w Paryżu z tym w Tokio?

- Jeżeli chodzi o poziom gry to tak! Oba stały na bardzo wysokim. Reszta jest nieporównywalna. Przede wszystkim w Paryżu byli kibice, którzy stwarzali niepowtarzalną atmosferę. Niemal na każdy meczu był komplet znakomicie bawiącej się publiczności. I to nie tylko w siatkarskiej hali. Byłem na kilku meczach w koszykówce 3x3, miałem okazję bezpośrednio oglądać rywalizację siatkarzy plażowych i na każdej arenie trybuny były pełne. W Tokio był okres pocovidowy, straszne obostrzenia i puste obiekty sportowe. Wyglądało to przygnębiająco.

Turniej olimpijski jest pewną granicą i mówi się, że po nim w wielu drużynach nastąpią spore zmiany. Czy w tej sytuacji może nastąpić przetasowanie w światowej hierarchii?

- Chyba nie jest tak do końca. Przed turniejem byłem przekonany, że zawodników, którzy będą kończyli kariery sportowe, będzie zdecydowanie więcej. A tutaj okazuje się, że nikt z Amerykanów nie zadeklarował, że to był ich ostatni turniej. Wręcz przeciwnie, Anderson i Holt stwierdzili, że chcą dotrwać do Los Angeles. U nas też nie ma żadnych jasnych deklaracji o końcu reprezentacyjnej kariery. Może jeszcze jest za wcześnie. Gdy obserwowałem siatkarzy, odnosiłem wrażenie, że gra ich cieszy. A ponadto igrzyska dla wszystkich są najważniejszą imprezą i chcieliby jeszcze w nich wystąpić. I może stąd nie było jasnych oświadczeń. Oczywiście, inną sprawą jest, czy dotrwają do igrzysk za cztery lata. Niemiecki atakujący Grozer ma 39 lat i zaliczył znakomity turniej. Okazuje się, że granica wiekowa ciągle się przesuwa i można grać w siatkówkę na światowym poziomie, mając nawet cztery dychy na karku.

A jak pan oceni postawę naszych siatkarek?

- Byłem na kilku ich spotkaniach. Z pewnością same były trochę rozczarowane, bo chyba jechały po awans do strefy medalowej. W ćwierćfinale spotkały się z bardzo mocnymi Amerykankami, które potem wystąpiły w finale. Grały dobrze i chyba „wycisnęły” tyle, ile było je stać. Ten zespół jeszcze się buduje i potrzeba cierpliwości. Z roku na rok będzie robił postępy, ale już bez Asi Wołosz, która oficjalnie zadeklarowała, że kończy karierę. Reszta może spokojnie przygotowywać się do Los Angeles.

Mocno był pan zaskoczony, że prezes związku przed wyjazdem do Paryża zakomunikował, że trenerzy Grbić i Lavarini będą dalej pracowali z reprezentacjami?

- Nie, wręcz przeciwnie - uważam, że był to dobry pomysł. Prezes dał trochę spokoju trenerom i to widać było w turnieju siatkarzy. Natomiast pod koniec rozgrywek zetknąłem się z opiniami byłych siatkarzy, którzy byli rozczarowani postawą naszego szkoleniowca i brakiem reakcji na sytuację na boisku. Też uważam, że w końcowych fragmentach przygotowań do igrzysk chyba selekcja nie była właściwa. Dwóch zawodników pojechało za poprzednie zasługi. Zabrakło przede wszystkim skutecznego skrzydła. Może Bednorz dałby drugą opcję? Tego mi zabrakło. Kaczmarek był totalnie bez formy, zaś Śliwka, po kontuzjach, był tylko cieniem samego siebie z poprzedniego sezonu. Rozumiem jednak trenera, bo sam nim jestem. Postawił na tych, do których ma zaufanie, z którymi coś wygrał. Grbić wziął swoich „zaufanych żołnierzy”. Wejście Bołądzia wymusiła kontuzja Bieńka, ale pokazał, że był wsparciem drużyny. Na końcu zdobyliśmy srebro i z tego należy się nie tylko cieszyć, ale być dumnym.

Rozmawiał

Włodzimierz Sowiński