Sport

Bez sentymentów

TRYBUNA KIBICA – GKS Katowice

Pomimo familiarnych stosunków pomiędzy kibicami Górnika i GieKSy na płycie stadionu im. Ernesta Pola w Zabrzu, wypełnionym bez mała 29 tysiącami widzów, trudno było dojrzeć przyjacielskie układy. Chociaż piłkarze obu drużyn znają się jak przysłowiowe łyse konie, to trudno było dopatrywać się jakiejkolwiek taryfy ulgowej ze strony gospodarzy, którzy wykorzystali słabość bezzębnej drużyny z Katowic.

Zespół prowadzony przez Rafała Góraka w żaden sposób nie przypominał tego, który przed tygodniem rozgromił 4:1 na Nowej Bukowej beniaminka PKO BP Ekstraklasy, Arkę Gdynia. Ten, który miał być żądłem GKS-u, Adam Zrelak, w Zabrzu był skrupulatnie pilnowany przez defensorów gospodarzy. A ci byli jakby uskrzydleni i zmotywowani wygraną 3:0 nad Pogonią w Szczecinie w poprzedniej kolejce; w konsekwencji nie dali ugrać przysłowiowego sztycha przyjezdnym.

Zespół GKS-u do złudzenia przypominał ten sprzed roku, kiedy to, też jesienią, tyle tylko, że w roli beniaminka poległ w Zabrzu 0:3. O tym zresztą wspomniał trener Górak, twierdząc, że jego zespół wrócił do takiego samego momentu. I może nie byłoby w tym sobotnim wyniku nic przykrego dla kibiców GKS-u Katowice, gdyby nie przysłowiowy stempel na tej porażce w postaci samobójczego gola kuriozum. Dało się zauważyć brak zrozumienia pomiędzy defensorem a bramkarzem. Trudno zatem oczekiwać korzystnego wyniku, jeśli samemu pomaga się rywalowi, tracąc tak niefrasobliwie gole.

Główne pytanie kibiców GieKSy po porażce w Zabrzu sprowadza się do tego, czy ich ulubieńcy potrafią się po niej otrząsnąć i wrócić na zwycięską ścieżkę w domowym meczu z Radomiakiem. Akurat ten zespół jest bardzo niewygodnym rywalem dla każdego w PKO BP Ekstraklasie, a o tym najdobitniej przekonała się Pogoń Szczecin, przegrywając w Radomiu aż 1:5.

Marzyciel