BEZ ROZGRZEWKI
Jestem adwokatem diabła
BEZ ROZGRZEWKI
Andrzej Grygierczyk
Jestem adwokatem diabła
Pamiętacie ten średnio śmieszny dowcip o teściowej wpadającej w przepaść waszym nowiutkim Porsche - jako synonimie tak zwanych mieszanych odczuć? Tak mi się on przypomniał na okoliczność raportu Najwyższej Izby Kontroli, dotyczącego dotacji dla instytucji sportu w 2023 roku, a oskarżającego o daleko posuniętą niegospodarność i prywatę byłego ministra sportu Kamila Bortniczuka. Tenże miał wskazać osiem (sportowych jak najbardziej) podmiotów – z ponad tysiąca chętnych – które zostały nakarmione sowitymi dotacjami. Jak dowodzi wspomniany raport, z puli 26 milionów zł aż 14 zostało skierowanych na Ludowe Zespoły Sportowe. Kontrolerzy NIK wskazali, że jest wielce prawdopodobne, iż wzięło się to stąd, że Bortniczuk i szef krajowych struktur LZS, Mieczysław Baszko, to kumple z jednej partii (Republikanie). Sprawa stała się głośna już na początku ubiegłego roku za sprawą śledztw dziennikarskich, a NIK postanowiła przyjrzeć się sprawie.
Konkluzja? (cytat za PAP): „NIK negatywnie oceniła działania byłego ministra sportu i turystyki Kamila Bortniczuka. - Materiał dowodowy zgromadzony w tej kontroli jest porażający. Zostaliśmy zaskoczeni skalą nieprawidłowości, kontrola dowiodła wielu patologii. Skala i mechanizm nieprawidłowości jest porównywalna z tymi znanymi z Funduszu Sprawiedliwości - powiedział Janusz Pawełczyk, p.o. dyrektora delegatury NIK w Białymstoku, która przeprowadziła kontrolę.
Jego zdaniem nieprawidłowości mogło sięgnąć kwoty ok. 90 mln złotych. - Uważamy, że mogło dojść do naruszenia przepisów karnych, stąd skierowanie sprawy do prokuratury - przekazał Pawełczyk”.
No i w porządku, tak ma być, jeśli chcemy żyć w poczuciu, że ta nasza Polska jest sprawiedliwa i zamierza karać tych, którzy dopuszczają się przekrętów i przestępstw na miliony. Ale - z drugiej strony - w raporcie NIK tkwi i taki passus (cyt. za gazeta.pl):
„Krajowe Zrzeszenie Ludowe Zespoły Sportowe rzetelnie nadzorowało i monitorowało realizację przedsięwzięcia, zapewniając jego terminowe zakończenie i rozliczenie. Jednak z uwagi na liczbę przedsięwzięć i ich zakres, w niektórych przypadkach dopuściło do błędów w dokumentacji finansowo-księgowej. W niektórych przypadkach stwierdzono jednak wydatki niekwalifikowalne oraz braki i błędne opisy na dokumentach księgowych”.
Zatem - tak na mój chłopski nieprawniczy rozum - w LZS-ie nie przekręcono tych pieniędzy, obracano nimi rzetelnie, a popełniono jakieś tam błędy. Winą zasadniczą tych struktur jest zatem to, że dostały kupę kasy kosztem innych.
Kopiąc się z biedną rzeczywistością, nieustającym brakiem kasy, marną siłą przebicia, działacze LZS swoją pasją i aktywnością podtrzymywali sportowe życie w swoich środowiskach, nierzadko wychowując zawodniczki i zawodników na miarę mistrzów olimpijskich czy świata.
I w tym momencie wracam do moich mieszanych odczuć, tym bardziej mieszanych, że przez całe moje długie zawodowe życie stykałem się z działalnością LZS-ów we wsiach i miasteczkach, zdarzało mi się je na różne sposoby opisywać, poznałem wielu działaczy tkwiących w tym środowisku lub zeń się wywodzących, i w miarę upływu czasu mój podziw i szacunek dla nich tylko rósł. Kopiąc się z mniej lub bardziej biedną rzeczywistością, dotkliwą zwłaszcza za czasów komuny, z nieustającym brakiem kasy (i wszelkimi tego konsekwencjami), marną siłą przebicia (no bo kto by się tam przejmował prezesem czy innym działaczem klubiku z małej wioski czy miasteczka), swoją pasją i aktywnością podtrzymywali sportowe życie w swoich środowiskach, nierzadko wychowując zawodniczki i zawodników na miarę mistrzów (medalistów) olimpijskich czy świata. Którzy nigdy by tymi mistrzami nie zostali, gdyby nie owe biedniutkie kluby i gdyby nie zapał i poświęcenie ludzi nimi zarządzających.
Andrzej Sadlok, szef śląskich struktur LZS, a jednocześnie autor wyjątkowego dzieła, jakim jest Pasjonat Dankowice, mówił kiedyś na naszych łamach: „Nasze środowisko nawykło do funkcjonowania w bardzo skromnych warunkach. Ono zawsze… jadło chleb z margaryną. Z biedą i wiążącymi się z nią problemami borykamy się od dziesiątek lat, zdołaliśmy się więc przyzwyczaić, a nade wszystko zahartować. Pamiętajmy ponadto, że ludzie związani z LZS-ami to działacze społeczni, nie biorą za swoją pracę nawet złotówki, bywa często, że dokładają „ze swoich”. Bo to ludzie, którzy nigdy się nie poddają”.
Może stało się tak, że ktoś choć częściowo tę biedę chciał wynagrodzić?
Czy - formułując tego typu pytanie – stawiam się w roli adwokata diabła? Pewnie tak, ale co mi tam! W tym konkretnym przypadku mogę za takiego uchodzić. O tych ludziach, przez dziesięciolecia na swój sposób lekceważonych lub niedocenianych, trzeba pamiętać, rozliczając owe 14 milionów. Oczywiście, jeśli ktoś coś przekręcił, to go rozliczyć; jeśli nie – może warto pokusić się o szerszą refleksję. Biorąc pod uwagę i to, że w Polsce jest ok. 5 tysięcy klubów LZS.