BEZ ROZGRZEWKI

Andrzej Grygierczyk

Nie wierzcie politykom, nie!

Około 3 miesiące temu popełniłem w tym miejscu tekst, który zatytułowałem „Zanim wjadą buldożery”. Poświęciłem go wynikom wyborów samorządowych w Chorzowie i ich następstwom w związku z przyszłością stadionu przy ul. Cichej 6. Tenże był osią kampanii, a zatem i starcia pomiędzy urzędującym na stanowisku prezydenta przez 12 lat Andrzejem Kotalą a Szymonem Michałkiem, działaczem społecznym, który wypłynął na bazie walki o nowy stadion dla Ruchu. Miał nawet wpływ na to, że w mieście - jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku - pojawił się Mateusz Morawiecki, który obiecał 100 milionów złotych na dofinansowanie budowy nowego obiektu.

Teza, iż Michałek wygrał wybory na prezydenta miasta już w pierwszej turze głównie dzięki temu, że obiecał nowy stadion, jest dość ryzykowna, ale można przyjąć, że dzięki temu pociągnął za sobą rzeszę kibiców mających dość wędrówek za drużyną między Gliwicami a Stadionem Śląskim, bo nigdzie - ani oni, ani drużyna - nie czuli się do końca u siebie. Inna sprawa, że frekwencja w wyborach była niska, poniżej 50 procent, trzeba więc przyjąć, że do wyborów poszli mieszkańcy najbardziej zdeterminowani.

Pozwoliłem sobie w rzeczonym tekście wyrazić wątpliwość, czy z tym stadionem pójdzie ot tak, gładko. Bo zawsze trzeba brać pod uwagę możliwości budżetowe miasta - Chorzów pod tym względem potentatem nie jest i nie będzie - a ponadto wszystkie inne potrzeby (edukacja, służba zdrowia, infrastruktura itp.) w oczach i działaniach odpowiedzialnej władzy muszą mieć pierwszeństwo przed sportem.

Prezydent Michałek tuż po wyborach zapowiedział audyt finansów miasta. Wyników wciąż nie znamy, ale można założyć, że niewiele z niego - w perspektywie nowego obiektu przy ul. Cichej 6 - wyniknie. Bo jednocześnie trzeba domniemywać, że Andrzej Kotala ze swoją ekipą nie szalał z pieniędzmi na prawo i lewo; że zachowywał się pod tym względem odpowiedzialnie. A że obiecywał nowy stadion? Cóż, taka jest logika kampanii wyborczych, że się głównie obiecuje.

Frajer ten, który na obietnice bezkrytycznie daje się nabierać. Z góry można było przypuszczać, że obiecane przez ekspremiera Morawieckiego 100 milionów na stadion w Chorzowie to był wyborczy bajer, który miał spowodować w październiku 2023 roku oddanie głosu na poprzednią władzę; i żeby ta władza nadal nami rządziła. Szymon Michałek też obiecywał, może nawet i w dobrej wierze, ale chyba bez pełnej świadomości codziennych wyzwań i potrzeb miasta.

Balonik został definitywnie przekłuty przez ministra sportu, Sławomira Nitrasa, który niedawno - w Sosnowcu - dał niedwuznacznie do zrozumienia, że zestrony budżetu państwa żadnego dofinansowania budów w Chorzowie (i Częstochowie) nie będzie, bo... „nie służą sportowi powszechnemu, tylko komercyjnemu”. I dalej: „Należy sobie zadać pytanie, czy wobec tych miast, które własnym wysiłkiem zbudowały stadiony, byłoby w porządku, gdyby inne dostały areny za darmo. Wydaje mi się, że nie. Po drugie, my nie finansujemy krzesełek, dachów, tylko infrastrukturę sportową, w pierwszej kolejności służącą sportowi powszechnemu, szkoleniu, także profesjonalnemu, ale nie rozgrywkom - podkreślił minister (cyt. za PAP).

Paradoks polega na tym, że tenże Nitras - jeszcze jako „zwykły” poseł - mocno optował za tym, by budżet państwa dofinansował budowę stadionu dla bliskiej jego sercu Pogoni Szczecin, co też się stało - w wysokości 120 mln zł - i co pokrywało 1/3 wszystkich kosztów. Raz jeszcze się okazuje, że punkt siedzenia określa punkt widzenia.

A zatem Szczecin - tak, Chorzów (i Częstochowa) – nie! Aż chce się zaśpiewać, jak kiedyś zespół „Tilt”: „Nie wierzę politykom, nie!”.

Tak oto Szymon Michałek i jego ekipa stają przed potężnym wyzwaniem. Z jednej strony wiąże się to z zachowaniem wiarygodności w oczach tych, którzy na niego postawili (głosowali) z nadzieją na nowy obiekt przy Cichej 6, z drugiej strony - z koniecznością zaspokojenia najbardziej elementarnych potrzeb miasta.

Da się to pogodzić w takim mieście jak Chorzów?