BEZ ROZGRZEWKI

ANDRZEJ GRYGIERCZYK

Podbeskidzie jak domek z kart?

Całkiem niedawno strzępiłem klawiaturę, próbując przeanalizować i zrozumieć to, co działo się i dzieje w Zagłębiu Sosnowiec. Nazwijmy to górnolotnie jako zagłębienie się – nomen omen – w anatomię upadku tego klubu, który miał wszelkie dane ku temu, żeby bić się o znaczące cele sportowe, a nie rozpaczliwie bronić się przed degradacją na trzeci poziom rozgrywkowy. Co ostatecznie mu się nie udało.

Ciekawe w tym wszystkim jest to, że nie zapłacił za to utratą prezydentury Arkadiusz Chęciński, na którego zagłosowało dobrze ponad 60 procent sosnowiczan i już po pierwszej turze mógł się cieszyć reelekcją. No bo na przykład Andrzej Kotala, przez 12 lat prezydent Chorzowa, dostał ostre cięgi od Szymona Michałka, tak bardzo związanego z Ruchem, że mógł z niego uczynić największy sztandar swojej wyborczej agitacji. A zwłaszcza ze stadionu przy Cichej 6.

Chęciński w odniesieniu do Zagłębia tak zrobić nie mógł, aczkolwiek już po wyborach mógł swobodniej uderzyć się w piersi, pisząc na platformie X m.in.: „Dzisiaj trzeba też pamiętać o błędach, bo choć spadek to efekt wyników sportowych, to jednak jest także wynikiem decyzji, być może też braku przewidywania i kierowania się czasami sercem zamiast rozumem. Trenerzy, piłkarze, prezesi… Tych zmian było zbyt wiele. Spadek jest bolesny i nie chowam głowy w piasek. Biorę za niego odpowiedzialność, razem z ludźmi, którzy w klubie pracują i tak jak ja kochają trójkolorowe barwy”.


Mniej więcej to samo, co w Zagłębiu, dzieje się w Podbeskidziu Bielsko-Biała, które też stacza się ku 2. lidze. Podbeskidzie też było klubem ekstraklasowym, też zaznało spadku z najwyższego szczebla, też miało ambicje szybko nań wrócić, i też spieprzyło wszystko, co się dało. No i jeszcze jedno: też jest klubem miejskim.


Chciałoby się nieśmiało zapytać, czyje to błędne (i głupie, i bezsensowne) decyzje, ale daruję sobie, bo konkretnej odpowiedzi raczej się nie doczekam.

I może nie byłoby warto pochylać się po raz kolejny nad tym przypadkiem, gdyby nie fakt, że coś takiego - wypisz, wymaluj - jak w Sosnowcu dzieje się w Podbeskidziu Bielsko-Biała, które solidarnie wraz z Zagłębiem stacza się ku 2. lidze. Podbeskidzie też było klubem ekstraklasowym, też zaznało spadku z najwyższego szczebla, też miało ambicje szybko nań wrócić, i też spieprzyło wszystko, co się dało. No i jeszcze jedno: też jest klubem miejskim, a przynajmniej z przeważającym udziałem miasta (65% udziałów).

Tak się składa, że dane mi było przed laty przeprowadzić kilka długich rozmów z nieżyjącym już niestety Jackiem Krywultem, wieloletnim prezydentem Bielska-Białej. Odnosiłem wrażenie, że jego pasja, zaangażowanie, a przede wszystkim wiedza – dodając do tego jeszcze znajomość ludzkich charakterów – pozwalały mu panować również nad taką materią, jak bielski sport, w tym i Podbeskidzie. Sportowo za jego czasów działo się różnie - w końcu to sport właśnie - ale granic rozsądku, absurdu, tragikomedii klub nie przekraczał.

Czy dzisiaj przekracza? Podobno tak, a jest to opinia wieloletniego i znaczącego piłkarza tego klubu, Bartłomieja Koniecznego, który ze smutkiem i żalem dzielił się swoimi przemyśleniami (dla Onetu). Ich wspólny mianownik? On to nazwał cyrkiem. Poczynając od tego, że zadłużony na 7 mln klub sporządza kontrakty z piłkarzami na poziomie 20-23 tys. zł. Że klubem zawiaduje któryś kolejny prezes, a ten aktualny nigdy nie miał do czynienia z zarządzaniem klubem piłkarskim. Że podejmowano w Bielsku jakichś Portugalczyków, którzy rzekomo mieli przejąć klub, traktowano ich jak królewiczów, po czym ślad po nich zaginął; i tylko rachunki do zapłacenia pozostały. Że (to cytat) „Podbeskidzie wygląda jak domek z kart, a przy nim Rekord to monumentalna wieża, która ma solidne podstawy i żaden wiatr tego nie zdmuchnie”. Że nie widzi w piłkarzach złości; że chodzą zadowoleni i uśmiechnięci po bielskich kawiarniach, jakby bez cienia wstydu za wyniki.

I tak dalej - właśnie w tym mniej więcej duchu - żalił się Konieczny. Myli się? Żal przez niego przemawia, że nie on jest prezesem (trenerem, menedżerem, skautem, alfą i omegą)? Że z ekipy, która wraz z nim walczyła w ekstraklasowym Podbeskidziu, właściwie nikt w klubie nie pozostał, a jednocześnie zatrudniano ludzi z zewnątrz, po czym po dwóch-trzech miesiącach z nich rezygnowano? Albo oni sami rezygnowali, widząc, co się dzieje i nie chcąc brać odpowiedzialności?

Chcąc nie chcąc, nasuwają się porównania Zagłębia i Podbeskidzia. I dlatego, że oba te kluby lecą z 1. ligi. I dlatego, że sposób zarządzania nimi zasadniczo z wysokimi kompetencjami się nie kojarzy. I dlatego, że oba są miejskie. I jeszcze dlatego, że wyniki bielskiego klubu nie zaważyły na wyborze na kolejną kadencję prezydencką Jarosława Klimaszewskiego, zatem jak w przypadku Arkadiusza Chęcińskiego. Co oznacza, że ani lud sosnowiecki, ani bielsko-bialski niespecjalnie przejmuje się (i kieruje w swoich decyzjach) wynikami klubów. Ani miejskimi pieniędzmi przez nie przepalonymi.