BEZ ROZGRZEWKI
BEZ ROZGRZEWKI
Andrzej Grygierczyk
Złe skutki dobrostanu
Zima w pełni, ale kibice Zagłębia Sosnowiec na pewno wciąż wracają pamięcią do kształtu I-ligowej tabeli. Trudno nie wracać, jeśli ukochany klub zajmuje w niej ostatnie miejsce z dorobkiem, który nie daje szczególnych złudzeń w kontekście walki o utrzymanie. 19 meczów, 11 punktów, bramki 14:30, dwa mecze wygrane, pięć zremisowanych, dwanaście przegranych. Można byłoby rzec, że to taka „kronika zapowiedzianej śmierci” jeśli chodzi o najbliższą przyszłość. No bo gdzie szukać nadziei?
Czy w tym, że właśnie dokonują się w klubie zmiany właścicielskie i że ich pierwszym pokłosiem jest wezwanie pod broń utytułowanego białoruskiego trenera Aleksandra Chackiewicza? Co tu dużo mówić, bierze się on za ciężką robotę. A wśród zadań najpierwszych jest na pewno konieczność uporania się z gnilnymi procesami, jakie od dłuższego czasu toczą kadrę i z czym żaden z jego - bardzo wielu - poprzedników nie dawał sobie rady. W tym miejscu należałoby zadać pytanie: dlaczego żaden nie dawał sobie rady, skoro niejeden z nich był z wyższej trenerskiej półki? Pytanie dobre i zasadne, ale gorzej z odpowiedzią. Gdyby ją znano, zapewne pojawiłaby się stosowna reakcja. A tak z pewnym rodzajem bezsilności przyglądano się staczaniu zespołu coraz niżej i niżej. Owszem, nadzieja od czasu do czasu się pojawiała - zwykle towarzyszyła przyjściu nowego trenera - ale też szybko gasła. Wraz z tym powracało poczucie beznadziei i przekonanie, że nic się nie da.
Obliczono, że w ciągu minionych trzech lat na piłkarzy Zagłębia Sosnowiec poszło 36 mln zł z budżetu miasta. Może zatem było im za dobrze i za łatwo?
To tylko przejaw paradoksów, które towarzyszyły postawie piłkarzy Zagłębia. Nikt bowiem - na przykład - nie powie, że byli oni niedopieszczeni finansowo. Obliczono, że w ciągu minionych trzech lat poszło na nich 36 mln zł z budżetu miasta. Odwrotnie zatem - może było im za dobrze i za łatwo? Dobrostan - i taka mała stabilizacja - z założenia jest często stanem demotywującym, odpychającym od nadmiernych starań o poprawę sportowego (i jakiegokolwiek innego) poziomu.
A czyż nie były demotywujące zmiany trenerów, prezesów, dyrektorów? Panowie przy biurkach czasem kogoś kupili, czasem kogoś sprzedali, ale w sumie skutki ich działalności były tak marne, jak marna była postawa piłkarzy. Tyle że ci ostatni aż tak łatwo jak działacze do ruszenia nie są. Ta świadomość bez wątpienia też tworzyła i nasilała stany chorobowe.
To paradoksalne, ale żadnej funkcji motywującej nie pełni nowy stadion. Oddany do użytku niemal rok temu, ładny, efektowny, mogący pomieścić 11 tysięcy kibiców, nie stał się twierdzą, na którą rywale przybywają jak na ścięcie. Odwrotnie - przybywają z ochotą i przekonaniem, że zdobycie trzech punktów będzie zadaniem niespecjalnie trudnym do realizacji.
Co doprowadziło Zagłębie do stanu, który można nazwać degrengoladą? Bez wątpienia był to proces złożony, ale którego wspólnym mianownikiem był zapewne niedostatek kompetencji kolejnych zarządców klubu. Rzecz w tym, że w ich mianowaniu decydującą rolę odgrywało miasto, z czego można byłoby wysnuć wniosek, że i miasto zachowywało się jak dziecko we mgle. Im gorzej działo się w klubie, tym więcej nerwowych ruchów podejmowano. I dalej - w ślad za nerwowością pojawiała się panika, która - co oczywiste - też słabo sprzyja racjonalnym decyzjom. W ten sposób odbywało się topienie czegoś, co teoretycznie wydawało się niezatapialne.
Czy to specyfika wyłącznie Zagłębia, czy również innych klubów utrzymywanych (głównie) przez budżety miejskie? Powiedzmy, że ów swoisty niedowład jest właściwością powszechną. Tyle że jednych (patrz Zagłębie) boli bardziej, a innych (Górnik Zabrze, Piast, GKS Tychy) mniej. Tak czy owak jest to nauka, że lepiej z takiego akurat właścicielskiego układu wychodzić (patrz GKS Tychy) niż tonąć w marazmie, który w dłuższej perspektywie może się okazać samobójczy.
Zagłębie właśnie próbę przekształceń podejmuje. W perspektywie walki o utrzymanie w I lidze być może dzieje się to za późno, ale trzeba mieć nadzieję, że zdrowe impulsy własnościowe i inny styl (i standard) zarządzania sprawią, że ewentualny powrót na ten szczebel (i kolejny) będzie w przyszłości bardziej realny.