BEZ ROZGRZEWKI

 

Andrzej Grygierczyk

 

Dziecko cudowne, ale chamskie

 

Mieliśmy ostatnio w piłce nożnej kilka wydarzeń, które - chcąc nie chcąc - silniej przykuły uwagę kibiców. A to ostre lanie, jakie spuściła Legii drużyna z norweskiego Molde w Lidze Konferencji Europy. A to niezgorsze manto, jakie dostał od Piasta w Pucharze Polski dwukrotny - całkiem niedawno - triumfator tych rozgrywek, Raków. A to niepowodzenia Śląska na starcie wiosennych zmagań w ekstraklasie...

Ale i tak warto byłoby się pochylić nad takim zdarzeniem, jak podwójne przeprosiny, które musiały paść ze strony trenera Motoru Lublin, Portugalczyka Goncalo Feio, pod adresem byłego prezesa tegoż klubu, Pawła Tomczyka, za to, że nazwał go alkoholikiem (tudzież rzucił w niego plastikową kuwetą na dokumenty, co skutkowało koniecznością udania się do szpitala), oraz byłej rzeczniczki prasowej Motoru, Pauliny Maciążek, za to, że ją, hm, obraził. Do zdarzeń tych doszło mniej więcej rok temu, w marcu 2023 roku, po meczu z GKS-em Jastrzębie, kiedy to jeszcze Motor walczył o awans do 1. ligi, co ostatecznie mu się udało. Konsekwencją było odejście poszkodowanych, na co nałożyło się także pożegnanie z klubem trenera przygotowania fizycznego, ale to już wątek poboczny.

Treść rzeczonych przeprosin pod adresem prezesa i rzeczniczki jest taka sobie, można rzec - nijaka, a kto chce, niech zajrzy na stronę internetową klubu z Lubelszczyzny, bo tam muszą one wisieć przez miesiąc bodaj. Tak samo zresztą, jak nijaka jest sama kara, którą na Feio nałożyły organy dyscyplinarne PZPN: 70 tysięcy zł grzywny oraz roczna dyskwalifikacja w zawieszeniu na trzy lata. Ale czy jak znowu coś narozrabia, to się go - czasowo? - wyeliminuje z polskiej piłki?

Widać z tego, że z Feio obchodzą się jak z jajkiem. Jako pierwszy tak się zachował właściciel Motoru, Zbigniew Jakubas, który de facto (i de iure) nie odniósł się do obrażenia pracowników klubu (prezesa i rzeczniczki), pozostawiając Portugalczyka na ławce trenerskiej. Może i Jakubas w duchu się cieszy, że tak zrobił, no bo kandydatów na prezesów i rzeczników znajdzie się od groma, a skutecznych w działaniu kandydatów do trudnej trenerskiej roboty niekoniecznie wielu.

Innymi słowy, Feio, lat 34, zapracował sobie na status cudownego i niezbędnego dziecka, które trzeba na wszelkie sposoby chronić; może również przed nim samym. Z takiego założenia najwyraźniej wychodzi właściciel, z takiego założenia wychodzą też piłkarze, którzy w krytycznej dla trenera sytuacji stanęli za nim. Nie wiadomo, czy wszyscy i czy murem; wystarczyło jednak, że tak zrobiła większość. Czyli całe otoczenie w zasadzie macha ręką na to, jak trener się zachowuje.


Możesz być skończonym chamem, możesz używać przemocy pod każdą postacią, czyli możesz narażać współpracowników na niebezpieczeństwa natury fizycznej i psychicznej, ale jeśli tylko w odpowiednim momencie zdobędziesz trzy punkty, to (prawie) wszystko zostanie ci wybaczone.


Tym sposobem dochodzimy do problemu obyczajowości, niekoniecznie obowiązującej tylko w polskiej piłce. Okazuje się, że wyniki są taką bronią, która jest w stanie wytłumaczyć i usprawiedliwić wszystko. Możesz być skończonym chamem, możesz używać przemocy pod każdą postacią, czyli możesz narażać współpracowników na niebezpieczeństwa natury fizycznej i psychicznej, ale jeśli tylko w odpowiednim momencie zdobędziesz trzy punkty, to (prawie) wszystko zostanie ci wybaczone.

A dzieci - i małe, i te trochę większe - patrzą i uczą się. Jak warto postępować, jakiego słownictwa używać, jak relatywizować winę i karę...

W tym miejscu warto zadać sobie pytanie, czy ktoś taki jest naprawdę niezbędny w polskiej piłce? I czy naprawdę jest aż tak cudownym dzieckiem portugalskiej myśli szkoleniowej (którą w Polsce zaczął wprowadzać i promować w wieku... 20 lat jako student). No, uchylmy z lekka kapelusza - najpewniej coś w sobie miał, skoro chcieli z nim współpracować i Henning Berg, i Stanisław Czerczesow, i Kiko Ramirez, i Marek Papszun. A potem jeszcze Motor Lublin wprowadził na zaplecze ekstraklasy. Swoją drogą ciekawe, czy aby te nazwiska i - jakkolwiek spojrzeć - górny pułap polskiej piłki klubowej tak mu nie zamieszały w głowie, że konsekwencją tego stała się (auto)refleksja w rodzaju: iż „człowiek jam niezbędny” albo iż „trener jam cudowny”. Czy to właśnie nie wtedy luzują wszelkie hamulce, woda sodowa tryska na wszelkie strony, a chamstwo staje się sposobem życia i pracy?