BEZ ROZGRZEWKI

Andrzej Grygierczyk

Lukas rozprowadzi wybory?

Zainteresowanie wyborami samorządowymi cokolwiek w Polsce siadło. Trudno się dziwić, bowiem w zdecydowanej większości przypadków mamy już od blisko dwóch tygodni rozstrzygnięcia, dawno już też wiadomo, jaka w skali kraju była frekwencja (i dlaczego tak słaba), która grupa społeczna, w tym wiekowa, za kim głosowała, kto - jaka partia - może się czuć wygrany, a kto przegrany, wreszcie jakie tworzą się koalicje w sejmikach na poziomie gminnym, miejskim, powiatowym, wojewódzkim. Politycy z 1. ligi już zresztą przestawiają wyborczą wajchę na akt elekcji do europarlamentu, co ma się odbyć na początku czerwca; czynią to również ci, którzy nie darzą Europy i Unii Europejskiej szczególnym sentymentem, aczkolwiek sentyment do diet na pewno im pozostaje.

Niezależnie od tego, jest kilka miast, w których samorządowa gorączka wyborcza jeszcze trwa. Na ich czele oczywiście Kraków, oczywiście Wrocław, oczywiście Gdynia. Ale niespodziewanie wysoko pod tym względem sytuuje się również Zabrze. A jeszcze ciekawsze jest to, że w epicentrum kampanii jest Górnik, klub piłkarski jak najbardziej. To tak, jakby w Krakowie tematem numer jeden ubiegających się o prezydenturę była Wisła, we Wrocławiu Śląsk, w Gdyni Arka... W Zabrzu jest inaczej. Może źle nadstawiam uszu, ale jakoś tak ciszej o sprawach przyziemnych - służbie zdrowia, edukacji, szkolnictwie, remontach, ulicach, chodnikach, ścieżkach rowerowych... I co tam jeszcze ludzi dotyka, co ich interesuje. Czasem tylko dobiegają mnie skargi, że miasto się zwija, że pozbawione jest dynamizmu, że młodzi uciekają. No ale to może subiektywne odczucia tych, którzy spędzili tam całe życie i chcieliby i więcej, i lepiej, i wygodniej. I nie biorą pod uwagę tak zwanych czynników obiektywnych, innymi słowy rozmaitych hamulców na drodze rozwoju.



Przewrotnie można przyjąć, że Górnik jest synonimem wszystkich problemów Zabrza. Jest sławny, ceniony, przez wielu kochany, lecz jednocześnie chaotyczny, pozbawiony dalekosiężnej wizji rozwoju, obarczony syndromem dojutrkowości, miotający się w nieczytelnych układach wewnątrzklubowych, a może przede wszystkim wewnątrzmiejskich.



Przewrotnie można zatem przyjąć, że sprawa Górnika urosła do rangi najważniejszej w tej zabrzańskiej debacie. Ale też ten klub jest jakby synonimem wszystkich problemów Zabrza. Jest sławny, ceniony, przez wielu kochany (nie tylko w Zabrzu), lecz jednocześnie chaotyczny, pozbawiony dalekosiężnej wizji rozwoju, obarczony syndromem dojutrkowości, miotający się w nieczytelnych układach wewnątrzklubowych, a może przede wszystkim wewnątrzmiejskich. I to być może bardziej ludzi wkurza niż jakaś dziura w jezdni albo wlokące się remonty czego się da.

Ale nikt też nie zaprzeczy, że istotny wpływ na zabrzańską rozgrywkę ma Lukas Podolski. Cokolwiek chłop powie i napisze jest słuchane wszędzie, choć oczywiście nie wszędzie się z nim zgadzają. Na pewno zgadzają się z nim kibice, którzy już od dłuższego czasu manifestują swoje wyborcze sympatie. Albo inaczej: manifestują brak zainteresowania wyborem na kolejną kadencję Małgorzaty Mańki-Szulik zwanej Carycą. Podolski ich w tej postawie mocno wspiera, zwracając uwagę na to, że klub miota się jak okręt na wzburzonym morzu, a i miasto miota się w sprawie Górnika. Co zabrzański naród interpretuje tak, że wielu w mieście ma interes w tym, by było jak było.

W tych okolicznościach jest jakimś cudem, że drużyna gra jak gra, cieszy tą grą ludzi, rywalom nakazuje wobec siebie szacunek i ostrożność. Można by złośliwie rzec, że klub ten jest aż tak dobry, iż nie potrzebuje prezesa i jakichś tam dyrektorów. Potrzebuje tylko (oprócz ludzi z dalszego szeregu) piłkarzy, Jana Urbana i oczywiście Lukasa Podolskiego, który jednak rozgoryczenia nie ukrywa. Tak m.in. napisał ostatnio na platformie X: „Siadłem sobie niedawno i zadałem sobie pytanie: co zrobiłem dla tego klubu przez 2,5 roku. I wyszło: dwa autokary, trzech sponsorów przyprowadziłem, co dali 2 mln zł. Pomogłem z Szymonem Włodarczykiem, na boisku i poza nim. Za Yokotę to ja ze swojej torebki zapłaciłem 30 tys, żeby mógł tu przyjść, samolot mu też opłaciłem. Teraz Ennali - może kolejny transfer będzie (…) I nigdy nie usłyszałem: Lukas, dzięki, jak możemy Ci pomóc? Masz jakieś plany, w których możemy razem pracować? Jak z miasta nie usłyszysz nic takiego, to już wiesz, co to za ludzie. To czas na to, by pokazać im czerwoną kartkę”.

Te wyliczenia Lukasa są oczywiście i ważne, i wiele mówiące. Ale - powtórzmy raz jeszcze - najważniejsze jest to, że wyborczej debacie w Zabrzu nadał on kształt, kierunek i... koloryt. I w tym sensie już wpisał się w historię miasta i klubu.