BEZ ROZGRZEWKI

Andrzej Grygierczyk

O hokeju na ciepło

Nastrzępiłem się w przeszłości (ozorem i piórem), by oddać mój prywatny pogląd na sytuację i status hokeja w Polsce. Nastrzępiłem, bo to dyscyplina i piękna, i emocjonująca, i o fantastycznym potencjale biznesowym. Nie będę przy tej okazji odnosić się do NHL, bo to półka w każdym wymiarze niedościgła, nie tylko zresztą dla Polski. Ale już z Niemcami, Francją, Austrią, Danią, Słowenią moglibyśmy usiłować się porównać.

Przez długie lata trudno było to zrobić, bo nader dziwnie w polskim hokeju się działo. I śmiesznie, i strasznie, i niezrozumiale - zwłaszcza dla kogoś, kto kieruje się elementarnymi prawami logiki. Doszło do tego, że Polski Związek Hokeja na Lodzie przestał być wiarygodnym partnerem nie tylko dla klubów - też zresztą w niektórych przypadkach dziwnie (nieracjonalnie) się zachowujących - ale przede wszystkim dla krajowych sportowych władz, które nijak nie mogły się doczekać chociażby tak rutynowej i obowiązkowej czynności, jak rozliczenie dotacji; jak się zdaje, na ewentualne sukcesy sportowe machnięto ręką.

No! Wydawało się (a może nie tylko wydawało), że mamy do czynienia ze Stajnią Augiasza, w której nikt i nic nie będzie w stanie zrobić porządku. Bolało tym bardziej, że raz po raz okazywało się, jak - mimo wszystko - hokej jest kochany przez kibiców. Ich miłość była odwzajemniana wcale lub słabo i co najwyżej poprzez krajowe (czyli lokalne) sukcesy ich ukochanych klubów. I jeszcze pogrążali się w poczuciu beznadziei w odniesieniu do reprezentacji. Nawiązując do tego, pozwoliłem sobie niegdyś na sformułowanie tezy, że środowisko hokejowe w naszym kraju najwyraźniej nie ma potencjału, by dokonać samooczyszczenia i samouleczenia. I że jeśli nawet pojawiają się osoby, które chciałyby tego dokonać i mają na to pomysł, rychło grzęzną w grze interesów, w mniejszych czy większych kłótniach i wojenkach, a wreszcie trafiają na coś takiego, jak niewyobrażalny bałagan w papierach, z którym nikt nie wie, co zrobić.

Dlatego z całą sympatią - a i nadzieją - przyjmowałem podjęcie się uzdrawiającej misji przez Mirosława Minkinę, który zdecydował się zostać prezesem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Przegadałem z nim - to „chop” z Rudy Śląskiej - wiele godzin, nie tylko zresztą o hokeju, a z rozmów tych wyłaniały się jego wizje. Wtedy, przed paroma czy nawet parunastu laty, mogły one uchodzić za radykalne, a przez to niestrawne dla dużej części hokejowego środowiska. No więc była i opozycja, i opór materii. Ale szczęśliwie wybory wygrał i zabrał się za działalność... dyplomatyczną. Sprowadzała się ona w pierwszym rzędzie do odblokowania możliwości funkcjonowania związku, a mówiąc wprost - uwolnienia finansów, co działo się na szczeblu ministerialnym. W przeciwieństwie do swoich poprzedników Minkina zyskał sobie w Warszawie zaufanie, w ślad za czym z wolna zmieniał się klimat wokół hokeja. Na pewno duże w tej mierze wsparcie stanowiła aktywność w dziele organizowania hokejowych międzynarodowych imprez, których poziom i solidność z wolna budowały szacunek dla nowego szefa PZHL (i rzecz jasna jego otoczenia).

Tak się później składało, że sukcesy - nic to, że nie te najbardziej nośne i prestiżowe - na arenie międzynarodowej zaczęły odnosić kluby, wreszcie w ubiegłym roku, po 22 latach, reprezentacja awansowała do światowej elity.


Paradoks polega na tym, że nikt, mimo spadku z elity, na hokeistach, sztabie szkoleniowym i działaczach nie wiesza psów, nie wyżywa się i nie wyśmiewa, tylko wyraża nadzieję, że powrót na najwyższy szczebel światowej hierarchii nastąpi prędzej niż później.


I właśnie z niej spadła. Paradoks polega na tym, że nikt na hokeistach, sztabie szkoleniowym i działaczach nie wiesza psów, nie wyżywa się i nie wyśmiewa, tylko wyraża nadzieję, że powrót na najwyższy szczebel światowej hierarchii nastąpi prędzej niż później. To jak gdyby następstwo i potwierdzenie zmiany klimatu, który wokół hokeja w minionych latach udało się zbudować (odbudować), a co w nie tak dalekiej przeszłości mogłoby uchodzić za abstrakcję. Ten klimat potwierdziły niejako tłumy kibiców, które pojawiały się na meczach Polaków i atmosfera, jaką tworzyli. Atmosfera - mimo porażek - pełna uznania dla gry, ciepła, przyjazna wręcz.

Biorąc sprawy na intuicję, polski hokej stanął przed wielką szansą. Szansą na budowę dużo lepszego wizerunku - wiarygodności, szacunku, zainteresowania - w ślad za czym może pójść inwestowanie w tę dyscyplinę nie tylko przez państwo, ale i kapitał prywatny.

Panie Mirku! Wykonał pan dobrą robotę, pora na jej kolejne odsłony.