Sport

Będzie żył wiecznie

Najlepszym sposobem uczczenia pamięci Jana Furtoka będzie nadanie nowemu stadionowi GieKSy JEGO imienia.

Przez jakiś czas Jan Furtok (z prawej) był dyrektorem reprezentacji Polski, gdy prowadził ją Franciszek Smuda. Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus

Jan Furtok byłnie tylko znakomitym piłkarzem, ale w ogóle wspaniałym człowiekiem, autentyczną legendą klubu z Bukowej. Nie pamiętam, kiedy dokładnie po raz pierwszy zetknąłem się z Jankiem Furtokiem, ale każde z tych spotkań było na swój sposób wyjątkowe i niezapomniane. Legendarny napastnik GieKSy był obdarzony niesamowitym poczuciem humoru, a niektóre jego żarty są dzisiaj klasykami w dobrym znaczeniu tego słowa.

Poprosił o szampana

To nie była tajemnica, że przyjaźnił się z inną znakomitością, Janem Urbanem, pomocnikiem Górnika Zabrze. Przed każdym meczem tych górniczych zespołów popularny „Furgoł” telefonował do swojego imiennika z Zabrza i ucinał sobie z nim krótką pogawędkę. Na zakończenie każdej z nich miał jedną prośbę. „Jasiu, powiedz waszemu trenerowi, żeby w naszym meczu krył mnie Achim Klemenz” - rzucał do słuchawki.

Po pamiętnym finale Pucharu Polski w 1986 roku (został rozegrany 1 maja na Stadionie Śląskim w Chorzowie), w którym GKS wygrał z zabrzanami 4:1, ekipa zwycięzców nie miała szampana, by uczcić wygraną. Jan Furtok poszedł więc do Jana Urbana i wyprosił u przyjaciela kilka flaszek tego szlachetnego trunku. W okresie, gdy klub z Bukowej, drążył kryzys organizacyjno-sportowy, rozmawiałem z Janem Furtokiem, który pełnił wówczas funkcję doradcy zarządu. W pewnym momencie zagadnąłem go: „Janek, naprawdę nie macie teraz w GieKSie napastnika z prawdziwego zdarzenia?” Odpowiedział w swoim stylu po śląsku: „Mom się seblyc (rozebrać)?

Najtrudniejszy przeciwnik

64-letni obecnie Józef Dankowski był kapitanem Górnika w latach świetności zabrzańskiego klubu, w latach 80. ubiegłego wieku. - Wszyscy wiedzieliśmy o chorobie Janka, mimo to, gdy usłyszałem o jego śmierci, niemal pękło mi serce - przyznał były obrońca 14-krotnego mistrza Polski. - Oczywiście najbardziej zalazł nam za skórę w pamiętnym finale Pucharu Polski na Stadionie Śląskim, w którym przegraliśmy aż 1:4, a Janek strzelił Józkowi Wandzikowi trzy gole. Ale pamiętam GO również z wielu innych meczów. To był niezwykle radosny chłopak, nasz synek, prawdziwy Ślązak z krwi i kości. Nigdy nie wyczułem u niego fałszu, zarówno na boisku, jak i poza nim. Podczas meczu był niesamowity, niezwykle szybki, obdarzony nietuzinkowymi umiejętnościami. Miał nieprawdopodobną szybkość startową, zostawiał obrońcę za plecami na kilku metrach. Poza tym miał kapitalny drybling w biegu, był klasycznym boiskowym harpaganem. Nie mam żadnych wątpliwości, że był najlepszym napastnikiem przeciwko któremu grałem, a przecież spotkałem ich mnóstwo. Żaden z nich nie mógł się równać z Jankiem Furtokiem.

Nie wszyscy wiedzą (niektórzy zdążyli zapomnieć), że Józef Dankowski krótko pracował przy Bukowej jako trener. Od 23 czerwca do 28 sierpnia 2010 roku był asystentem najpierw Wojciecha Stawowego, a później Dariusza Fornalaka. - W GieKSie wtedy się nie przelewało i w takim trudnym momencie wyszedł charakter Janka - mówi Dankowski. - Na przykład kupował węgiel na opał ze swoich pieniędzy, żeby piłkarzom było ciepło. Cały on. Do GKS-u trafił z podwórka i do końca życia traktował ten klub jako integralną część swojego życia.

Niesamowity drybler

- Jesteśmy rówieśnikami, bo obaj urodziliśmy się w 1962 roku - wspomina Piotr Mandrysz. - Pierwszy raz zetknąłem się z Jankiem Furtokiem w sezonie 1981/82. GKS Katowice i ROW Rybnik, którego byłem zawodnikiem, grały wtedy na zapleczu ekstraklasy. Wchodziłem dopiero do drużyny, naszym trenerem był Józef Golla. Pojawiłem się na boisku w drugiej połowie i gdy wykonywaliśmy stałe fragmenty na bramkę przeciwnika, musiałem cofać się na własną połowę i ubezpieczać tyły. Już wtedy, jako nastolatek, był bardzo trudny do upilnowania. Był świetnym piłkarzem. Oprócz fenomenalnej szybkości imponował niesamowitym dryblingiem. Oczywiście wiedziałem o jego chorobie, mimo to wiadomość o jego śmierci była dla mnie jak grom z jasnego nieba. Janek był bowiem bardzo wesołym człowiekiem, nie wywyższał się, nie szpanował. To nie było w jego stylu. Pamiętam takie zdarzenie z 2013 roku, gdy zakończyłem pracę w GKS-ie Tychy. Z Rybnika do Katowic jechałem wówczas w towarzystwie Wojciecha Cygana i Janka, którzy namawiali mnie do podjęcia pracy w klubie z Bukowej. Odmówiłem i trafiłem później do Termaliki Nieciecza, z którą awansowałem do ekstraklasy. Spotkałem potem kiedyś Janka Furtoka na jakimś meczu i mnie zapytał: „Jak mogłeś nam to zrobić?”. Ale nie było w tym żadnej złośliwości, czy pretensji. Z Jasiem wiele razy grałem w reprezentacji Śląska oldbojów, którą prowadził Jurek Dusik. Mimo upływu lat Janek Furtok nic nie stracił ze swojej klasy, gra z nim to była przyjemność. Miał doskonały zmysł do gry kombinacyjnej. Raz zabrałem na mecz oldbojów mojego starszego syna Roberta, którego wpuściłem na kilka minut na boisko, by „oswoił się” z wielkim Janem Furtokiem.

Piana na 2 cm

Jan Furlepa ze zmarłym we wtorek napastnikiem GKS-u po raz pierwszy zetknął się w 1981 roku. - Sprawdziłem dokładnie. To był mecz rozegrany 27 września 1981 roku - przypomina „Fufu”. - Zremisowaliśmy wtedy 1:1, gola dla katowiczan strzelił Stanisław Grzywaczewski, a dla nas Zbigniew Skrzyński. Jasiu Furtok już wtedy, mimo młodego wieku, był gwiazdą drużyny, to było widać na boisku. Umiejętności niesamowite, olbrzymie predyspozycje szybkościowe, doskonała technika użytkowa. To naprawdę była gwiazda piłkarska dużego formatu. Potem miałem zaszczyt kilka razy zagrać z NIM w reprezentacji Śląska oldbojów. To była autentyczna przyjemność. To był charakterny chłopak, zarówno na boisku, jak i poza nim. To od niego dowiedziałem się, że dobre piwo w kuflu musi mieć pianę na dwa centymetry.

Janusz Kudyba zetknął się z Janem Furtokiem, gdy grał w ekstraklasie w Motorze Lublin. - Nie wskażę konkretnego meczu, w którym po raz pierwszy zagrałem przeciwko NIEMU - powiedział 63-letni eks-piłkarz. - Furtok był napastnikiem, który wdzierał się w pole karne rywali, był bardzo wszechstronny. Widziałem bramki zdobywane przez NIEGO głową, z woleja lewą bądź prawą nogą, bez różnicy. Był bardzo agresywny, nieustannie naciskał obrońców, wywierał na nich presję. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że znakomicie pressował. Był szybki, dynamiczny, miał intuicję w polu karnym przeciwnika, a przy tym był bardzo skuteczny. Nie zapomnę, jaki wiatrak robili z Anthonym Yeboahem, gdy grali razem w Eintrachcie Frankfurt. Poezja!

Oczami siostrzeńca

30 listopada ubiegłego roku, w ostatnim papierowym wydaniu „Sportu”, przeprowadziłem rozmowę z siostrzeńcem Jana Furtoka, Mariuszem Muszalikiem. Oczywiście nie mogło w niej zabraknąć pytania o sławnego wujka. Popularny „Muszi” zdążył zagrać w ekstraklasie z Janem Furtokiem. 25 października 1997 roku w 57 minucie meczu z Legią Warszawa legenda klubu z Bukowej weszła na boisko, zmieniając syna swojej siostry. - Wujek Janek był moim idolem, czerpałem z jego wiedzy i doświadczenia w każdym treningu, w każdej minucie meczu - przyznał wówczas Mariusz Muszalik. - Jako nieletni nie miałem jeszcze prawa jazdy, zawsze podjeżdżał po mnie swoim samochodem i podwoził na treningi. Kiedyś przyjechał z Niemiec, bo miał kilka dni wolnego, ale tylko pozornie. Powiedział do mnie: „Chodź, pójdziemy pobiegać, bo muszę być w dobrej formie fizycznej”. Duma mnie rozpierała, że biegam na Kostuchnie po lesie ze słynnym Janem Furtokiem. A przy tym był bardzo skromnym człowiekiem. O jego pozycji w klubie, w drużynie świadczy fakt, że w ostatnim okresie swojej gry na Bukowej to on decydował, w którym momencie wchodzi na boisko, a nie trener. Piotr Piekarczyk był przecież jego kolegą z boiska i miał do Janka szacunek.

Obecny dyrektor sportowy RKP ROW Rybnik zdementował wtedy informacje krążące w przestrzeni publicznej, że w jego przeprowadzce do GKS-u Katowice maczał palce Jan Furtok. - Jestem wychowankiem Górnika MK Katowice. Gdy kończyłem szkołę podstawową, na zmianę barw klubowych namówił mnie mój inny wujek, Bogdan Kurzak. Pojechałem na testy do GKS-u, które zaliczyłem. Chodziliśmy do technikum górniczego na Brynowie, gdzie mieliśmy klasę sportową.

Powszechnie lubiany

Na zakończenie osobista refleksja. Przez 40 lat pracy w „Sporcie” rozmawiałem z wieloma sportowcami i trenerami, od boksu, piłki nożnej i siatkówki począwszy, na gimnastykach sportowych i pływakach w płetwach kończąc. Jan Furtok był jednym z nielicznych, na temat których nigdy nie usłyszałem złego słowa. I dlatego nie wstydzę się tego, że w momencie, gdy dotarła do mnie wiadomość o JEGO śmierci, łzy napłynęły mi do oczu. Przyznaję to publicznie, bez skrępowania, wręcz z dumą. 

Żegnaj, Jasiu!

Bogdan Nather