Skoczkowie naprawdę potrafią latać. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus



BABSKIM OKIEM


Lidia Nowakowa


Oswoić „mamuta”


Okazuje się, że historia narciarstwa sięga późnego mezolitu. Dwie deski były przyrządem służącym do ślizgania się po śniegu - żeby się w nim nie zapadać - i był to ważny element kultur materialnych okolic Bieguna Północnego. Nie będziemy jednak sięgać do prehistorii. Jak już te dwie deski weszły do powszechnego użycia - bo przecież początkowo miały służyć nie rozrywce, ale ułatwiać codzienne życie - to zaczęto się zastanawiać do czegóż to jeszcze mogą być przydatne. Można było na nich jeździć, biegać, a - jak się okazało - także skakać. Za ojca narciarskich skoków uważa się Norwega Sondre Aursena Nordheima, cieślę z Morgedal w Telemarku, który zajmował się robieniem nart. On też jest pierwszym rekordzistą w skokach narciarskich, a ten pierwszy rekord to 18 metrów... No i spodobało się. Zaczęto rywalizować. Skakano coraz dalej. Granicę 100 metrów jako pierwszy przeskoczył Austriak Josef Bradl i było to w roku 1936. Teraz taka odległość na pewno nikogo nie zachwyca. Obecny rekord - 253,5 metra - należy do Austriaka Stefana Krafta, a ustanowiony został 18 marca 2017 roku podczas konkursu na Vikersundbakken... Dziś mamy i skoki, i loty narciarskie. Latać można na bardzo dużych skoczniach, tak zwanych „mamutach”, które swym wyglądem rzeczywiście przypominają te przedpotopowe stwory. Funkcjonują zaledwie cztery „mamuty”: w Vikersund w Norwegii, w słoweńskiej Planicy, austriackim Bad Mitterndorf i niemieckim Oberstdorfie. A oto lista tych, którzy oddali najdłuższe skoki w historii. Rosjanin Dmitrij Wasiliew - 254 metry! Do dziś nikt nie poleciał dalej niż on na skoczni w Vikersund w roku 2015, ale lądowanie nigdy nie było jego mocną stroną... Na tej samej skoczni, dwa lata później, Stefan Kraft osiągnął 253,5 metra i ta odległość to aktualny rekord świata. 251,5 metra uzyskał tam też Norweg Anders Fannemel w roku 2015, a dwa lata później, w Planicy, nasz Kamil Stoch. I jeszcze 251 metrów skoczył w 2017 roku, też w Planicy, Kraft… Czapki z głów.

Ale na koniec będzie też o skokach na wesoło. Pewnie wielu z was pamięta słynnego Eddie'ego „Orła” Edwardsa. To brytyjski skoczek, a jak wiadomo kraj ten skokami narciarskimi nie słynie. Wszyscy trzymali za niego kciuki. Żeby się tylko udało! Żeby wylądował! Miał sporą nadwagę, skakał fatalnie, ale kochał skoki. Na dodatek nosił okulary, bo był krótkowidzem, których - nawet skacząc - nie zdejmował. Pewnie przez ten zapał do skakania był tak bardzo popularny. Popularniejszy od wielu mistrzów. To Eddie „Orzeł” sprawił, że Międzynarodowa Federacja Narciarska wprowadziła system kwalifikacji do zawodów... Po zakończeniu kariery sportowej rozpoczął karierę komentatora, z powodzeniem występował w programach typu talk-show, a nawet powstał o nim film fabularny...