Sport

Awans beniaminka

Tak wyglądają ludzie szczęśliwi... Fot. Łukasz Sobala/PressFocus


Awans beniaminka

Stal Stalowa Wola, która jeszcze w poprzednim sezonie rywalizowała o trzecioligowe punkty, od lipca grać będzie na zapleczu ekstraklasy.


O sukcesie drużyny Ireneusza Pietrzykowskiego będzie się mówić bardzo długo. Kto by bowiem przypuszczał, że po sezonie zasadniczym Stal będzie najwyżej sklasyfikowanym beniaminkiem 2. ligi (awans do niej uzyskała, bo miała więcej punktów od krezusów z Wieczystej Kraków), uzyska miejsce w barażach, przez które przejdzie „suchą nogą”, a promocję wywalczy w meczu wyjazdowym.


Kiepski początek

- My jesteśmy twardzi jak stal. Nic nas nie jest w stanie złamać, co udowodniliśmy nie tylko w tym meczu - powiedział tuż po otrzymaniu pucharu - wręczyli go członkowie zarządu PZPN, Paweł Wojtala i Wojciech Cygan - kapitan zespołu, Jakub Kowalski. A trzeba przyznać, że okazji do złamania było w sobotę kilka. Pierwszy miał miejsce już w 3 min, bo uruchomiony przez Jakuba Staszaka Hubert Sobol wbiegł w pole karne i uderzył na tyle mocno, że przełamał dłonie Mikołaja Smyłka. Bramkarz, który w sezonie zasadniczym rozegrał 30 pełnych meczów i w 9 zachował czyste konto, tak szybko piłki z siatki dawno nie wyciągał. Wspomagani przez liczniejszą niż zwykle widownię kaliszanie nie mieli zamiaru zwalniać, szukając drugiego trafienia. Goście byli jednak czujni, a po przetrwaniu pierwszego kwadransa ruszyli do ofensywy. W ciągu 2 minut mogli zdobyć dwie bramki, ale Damian Oko z 11 m uderzył nad poprzeczką, a Damiana Urbana ofiarnie zablokował Bartosz Kieliba. W końcówce I połowy mogło być po meczu. Aktywny Sobol przedarł się w pole karne, gdzie został sfaulowany przez Jakuba Górskiego. Wicelider klasyfikacji strzelców sam postanowił wymierzyć sprawiedliwość, jadnak ustawioną na „wapnie” piłkę posłał wysoko nad bramką. - Nie ukrywam, że wtedy odetchnąłem, bo 0:2 odwraca się ciężko, a zwłaszcza w meczu o tak wielką stawkę - dodawał były zawodnik m.in. Ruchu Chorzów, Podbeskidzia czy GKS-u Tychy.


Dwuminutowy wstrząs

Nie będziemy zgadywać, co działo się w szatni Stali podczas przerwy... - Powiedzieliśmy sobie kilka męskich słów, bo premierowa odsłona nie była najlepsza w naszym wykonaniu, przypomnieliśmy sobie po co tu przyjechaliśmy i wróciliśmy na murawę - opisywał trener Pietrzykowski, który zdecydował się na przeprowadzenie dwóch zmian. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Bramkarska interwencja Wiktora Smolińskiego przyniosła przyjezdnym rzut karny i czerwoną kartkę dla kaliskiego stopera. Jak się powinno egzekwować „jedenastki”, zademonstrował Górski, strącając krople deszczu wiszące na siatce w okolicy lewego „okienka”. Nie minęła minuta, a skrzydłowy Stali ponownie utonął w objęciach kolegów. Będąc na wysokości bocznej linii pola karnego zdecydował się na mocną wrzutkę, która kompletnie zaskoczyła Macieja Krakowiaka. - Nie będę zdradzał, czy chciałem centrować, czy strzelać, ale... wyszedł mi centrostrzał. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu - nie krył wzruszenia Górski.


Żona zrozumiała?

Mając gola przewagi i zawodnika więcej stalowowolanie mogli kontrolować zawody, niewiele sobie robiąc z ofensywnych zapędów rywali. Mieli możliwość wyprowadzić kilka kontr i spróbować postwić kropkę nad „i”, ale nie chcieli tego robić, skupiając się głównie na defensywie. A kaliszanom puszczały nerwy, przed co kończyli mecz w... potrójnym osłabieniu. Najpierw za brutalny wślizg w nogę rywala czerwoną kartkę zobaczył Oskar Kalenik, kończąc zaledwie 8-minutowy występ, a wkrótce jego los podzielił Mateusz Gawlik, który dwa „żółtka” skompletował w 180 sekund. W tym momencie miejscowi chcieli, by arbiter jak najszybciej zakończył mecz.

- To był sezon, po którym zostały nam blizny, ale najważniejszy jest efekt końcowy, a ten jest niezwykle radosny. Pokazaliśmy, że mamy charakterną drużynę, potrafiącą wychodzić z niejednej opresji i przezwyciężyć niejeden kryzys - dodawał Ireneusz Pietrzykowski, mając na myśli pierwsze 4 kolejki, po których jego drużyna miała... 2 punkty.

- Ekstraklasa? Poczekajmy. Na razie cieszymy się z awansu na jej zaplecze. Proszę zobaczyć, z jakimi firmami przyjdzie nam się zmierzyć. Już teraz wiemy, że łatwo nie będzie, ale chłopcami do bicia być nie chcemy - dodał Jakub Kowalski, informując przed kamerą żonę, że tym razem wróci później niż zwykle.

A w Kaliszu popłynęły łzy... - Nie wiem co z nami jest nie tak, że już drugi raz w ciągu trzech lat przegrywamy finał baraży. Chłopakom nie można odmówić walki i zaangażowania w całym sezonie. Zabrakło szczęścia, bo gdyby Sobol strzelił karnego... - chlipała Ilona Juskowiak, dyrektor KKS-u.

Marek Hajkowski


14

LAT nie było Stali Stalowa Wola na drugim poziomie rozgrywkowym.