Sport

Łatwo już było...

Łatwo już było...

Pierwszy dzień szóstego, maratońskiego etapu okazał się pechowy dla jadącego samochodem Mini Krzysztofa Hołowczyca i wicelidera klasy challenger Marka Goczała.

 

SPORTY MOTOROWE - RAJD DAKAR

Hołowczyc jadący z pilotem Łukaszem Kurzeją pokonując wydmę zderzył się z pojazdem klasy challenger prowadzonym przez znanego brytyjskiego kierowcę rajdowego, Krisa Meeke. Ponieważ na tym dwudniowym etapie nie można korzystać z serwisu, nie wiadomo, czy polskiej załodze uda się osiągnąć piątkową metę. Problemy techniczne dotknęły też Marka Goczała i Macieja Martona - w ich aucie pękł dyferencjał i to może być koniec rajdu. Kłopoty mieli też inni znani kierowcy. Po koziołkowaniu musiał się wycofać lider kategorii samochodów Saudyjczyk Yazeed Al Rajhi, a nie wiadomo czy problemy techniczne nie wyeliminują legendy Dakaru, Francuza Stephane'a Peterhansela.

Od czwartku uczestnicy pokonują maratoński etap Chrono po wydmach pustynnego regionu Empty Quarter. Wystartowali z Shubaytah i o godz. 16 lokalnego czasu musieli przerwać jazdę i zjechać do najbliższego z siedmiu wyznaczonych na pustyni prowizorycznych miejsc do spania we własnych namiotach, gdzie nie ma żadnych możliwości serwisowych. W piątek wyruszą w dalszą drogę i wrócą do Shubaytah. W sobotę czeka ich dzień odpoczynku w Rijadzie.

Rajd Dakar to najtrudniejsze wyzwanie w motorsporcie. Pochłonął już wiele ofiar śmiertelnych, ale organizatorzy robią dużo, by ograniczyć ryzyko. Temu służy m.in. czerwony guzik w każdym pojeździe, którego wciśnięcie oznacza wezwanie natychmiastowej pomocy, ale także koniec udziału w imprezie.

W 45-letniej historii rajd kosztował życie kilkudziesięciu osób, a wielokrotnie więcej zostało rannych. Zginął m.in. jego twórca Francuz Thierry Sabine, chociaż nie na trasie, ale w wypadku helikoptera. Na liście zmarłych jest też polskie nazwisko - w 2015 roku motocyklista Michał Hernik został znaleziony martwy podczas etapu z San Juan do Chilecito w Argentynie. Także w tym roku doszło do kilku groźnych wypadków, a hiszpański motocyklista Carles Falcon walczy o życie w szpitalu w Rijadzie.

Każdy pojazd obowiązkowo wyposażony jest w lokalizator GPS i organizatorzy na bieżąco śledzą pozycje zawodników. Gdy sytuacja staje się krytyczna, poszkodowany jednym naciśnięciem palca wysyła prośbę o pomoc, która satelitarnie dociera do centrali w Paryżu. Tą samą drogą nadchodzi z Francji prośba o potwierdzenie, a po jego uzyskaniu lub braku reakcji na miejsce kierowany jest helikopter medyczny. Zwykle dociera po kilku minutach, ale bywa, że jest to czas liczony nawet w sekundach.

W obecnej edycji Dakaru użył go już motocyklista Orlen Teamu Maciej Giemza. Wezwał pomoc nie dla siebie, ale dla Michaela Docherty'ego z RPA, który miał ciężki upadek. Rok wcześniej to jednak Polak został zabrany z trasy przez helikopter. W tym roku już na pierwszym etapie skorzystał z niego dakarowy debiutant, motocyklista Bartłomiej Tabin, ale poczuł się lepiej i odwołął alarm.

 

Kryspin Dworak/PAP