Ani piłkarzy, ani koszulek, czyli ręczny hamulec
Mucha nie siada, cotygodniowy felieton Tomasza Muchy
To że grę w reprezentacji ręcznych zawiesiło dwóch czołowych jej zawodników, Arkadiusz Moryto i Szymon Sićko, to - zdaje się - ledwie wierzchołek góry lodowej.
Bo okazuje się oto, że nie tylko nie mamy piłkarzy. Nie mamy nawet ich koszulek! Federacja pochwaliła się właśnie publicznie, że kibic nie może nabyć biało-czerwonych gadżetów nie tylko w internecie, ale też stacjonarnie, podczas najbliższych meczów kadry.
Bicie się w piersi generalnie nie zasługuje na potępienie, ale jak się wczytać w komunikat, dlaczego trykotów zabrakło, włos jeży się na głowie: oto bowiem związek zakończył współpracę z dotychczasowym partnerem tak zwanego - uwaga, trudne słowo! - merchandisingu, i tu cytat: „obecnie jesteśmy na etapie wyłaniania nowego kontrahenta, aby jak najszybciej przywrócić możliwość dokonywania zakupów”…
O żesz pieronie! Żeby było „najszybciej”, trzeba by chyba przeflancować na opak słownik znaczeniowy. Aż ciśnie się na usta: Panie/Pani, a kogo to obchodzi?! To nie wiedziałeś jedno z drugim, że coś się kończy i trzeba tak zrobić, by ani przez moment nie zostać z niczym?! Komu i w czym kibicować?! Jak budować rozpoznawalność i popularność dyscypliny, skoro piłkarz ręczny nie ma koszuli? Polski handball znów jest goły.
Skoro nie ma koszulek, to nic dziwnego, że nie ma też piłkarzy. Moryto i Sićko niby chcą podreperować zdrowie, ale jeden z nich wypowiedział to w złą godzinę, bo ledwie kilkadziesiąt godzin później w meczu kieleckiej drużyny klubowej złapał kolejną w swojej karierze poważną kontuzję. Pominę tutaj nierozwiązywalny temat narodowej debaty „skoro nie możesz grać dla Polski, dlaczego możesz biegać i rzucać w klubie?” - bo zdaje się, że problem tkwi zupełnie gdzie indziej.
Jest nim mianowicie choroba, a raczej zaraza tocząca polski handball wciąż i wciąż, co o tyle zaskakujące, że przecież niemal dokładnie mija rok, odkąd rządzi nim już na pełen full pokolenie „orłów Wenty”, na czele ze znakomitym bramkarzem Sławomirem Szmalem. Doskonale pamiętam słynny protest koszulkowy przed bez mała 20 laty, gdy tamci kadrowicze wyszli na trening, chlipiąc, że nie mają piłek i… koszulek! Minęły dwie dekady - i gdzie jesteśmy? „Podstawą dla nas będzie popularyzacja piłki ręcznej wśród dzieci i młodzieży” - ogłosił rok temu szczęśliwy i dumny nowy szef ZPRP. No to cudownie popularyzujemy:
- Poproszę koszulkę dla brzdąca.- Nie ma...
- Jak to… nie ma?
- No nie ma i na razie nie będzie!
- Ahaaa, to ja już podziękuję…
Szmal, ksywka „Kasa”, w kampanii wyborczej objeżdżał kraj z zacnymi postulatami, na czele z programem intensyfikacji szkolenia narybku - większość z tych haseł w praktyce zweryfikuje czas, na razie za wcześnie na rozliczenia. A że nazwisko, ksywka, a może i szczere spojrzenie powszechnie lubianego Sławka łudziły niektórych, że od razu sypnie kasą - więc rozczarowanie jest tym większe, bo nic takiego nie nastąpiło. Ale przecież nie od dziś wiadomo, że pieniądze to nie wszystko - jest jeszcze coś takiego jak energia, ambicja, pomysły, praca…
Jasne, trudno oczekiwać, by z lichego tombaku w rok wszystko zamieniło się w złoto, a drużyna narodowa - z połowy trzeciej dziesiątki na świecie - nagle biła się z Francuzami czy Dunami o tytuły, ale rok to już na tyle dużo, by widzieć, co się święci. Niestety, wygląda raczej, że ci wszyscy kombatanci, którzy na boisku sięgali po medale mistrzostw świata, a potem bili pianę o potrzebie rozbicia związkowego betonu, teraz, gdy już się do prezesowskich apartamentów wbili, okazali się słabi po prostu, żeby nie powiedzieć - nieudaczni. Miała być nowa jakość, a jest po staremu, a może nawet gorzej. Były „leśne dziadki”, jak adekwatnie nazwać ich wnuków?
Trudno przesądzić, czy Szmalowi brakuje kontaktów i umocowań, może sprawnych współpracowników, może też charyzmy jednego z poprzedników (myślę oczywiście o Andrzeju Kraśnickim), a być może twardej ręki i umiejętności złapania za pysk rozbestwionego towarzystwa wzajemnej adoracji - wszakże pierwsze, cokolwiek zgniłe, owoce jego rządów coraz bardziej na to wskazują. Czy prezes za koszulkową aferę 2025 pociągnie kogoś do odpowiedzialności, czy raczej pozwoli, by winowajca schował twarz w rękawie?
Być może rezygnacje Moryty i Sićki podyktowane były autentycznie troską o osobisty dobrostan fizyczny, ale koincydencja ich decyzji z całą handballową otoczką jest co najmniej zastanawiająca. Mój osobisty „poglądostan” każe mi sądzić, że wcale jest nieprzypadkowa. Bo na takim hamulcu ręcznym zwyczajnie nie da się ruszyć z miejsca.
Tak, prezesie, pozostaje tylko zakryć twarz… Fot. Norbert Barczyk/PressFocus
