Amerykanie bez skrupułów
Kolejny Presidents Cup za nami. Drużyna międzynarodowa ponownie dostała tęgie lanie od Stanów Zjednoczonych.
Zdecydowana wygrana USA nie oddaje jednak kipiących emocji, jakie towarzyszyły temu fantastycznemu widowisku. Przypomnijmy, że w piętnastu poprzednich bataliach dwóch golfowych światów amerykański team przegrał tylko raz, dawno temu, bo w ubiegłym tysiącleciu, w 1998 roku, w Royal Melbourne Golf Club, podczas trzeciej edycji tej imprezy. Teraz nadzieje na inny obrót spraw były ogromne.
Jasne momenty
Wówczas, w potyczce legendarnych kapitanów, 18-krotnego triumfatora wielkoszlemowego Jacka Nicklausa i Petera Thomsona, górą był Australijczyk, pięciokrotny triumfator The Open, w latach 1954-56, 1958, 1965! Jego ekipa zmiotła wtedy
Spektakularne zwroty akcji
Tym razem we wspaniałym Royal Montreal Golf Club wszystko zaczęło się złowieszczo dla gospodarzy. W czwartek, na dzień dobry Amerykanie roznieśli w pył swoich oponentów, wygrywając wszystkie pięć meczów parami, w formacie Fourball. Następnego dnia przyszedł szokujący zwrot akcji – jaki nie miał miejsca nigdy wcześniej – drużyna gospodarzy odpowiedziała stanowczo, demolując Amerykanów 5:0 w meczach Foursomes! Wszystko zaczynało się zatem od nowa. W sobotę rozegrano dwie sesje po cztery mecze. Najpierw w porannych Fourballach Amerykanie wygrali 3:1. I wtedy kanadyjski kapitan – Mike Weir, zrobił coś naprawdę niezrozumiałego. Do popołudniowej sesji Foursomes postanowił wystawić dokładnie te same składy, które grały rano! Nie bacząc na porażkę, zmęczenie zawodników, i czekające ich niedzielne zmagania, ponownie wysłał ich w bój przeciwko zrewitalizowanej, szeleszczącej świeżością ekipie Amerykanów. Ci, mimo katastrofy w tym formacie 0:5 w piątek, tym razem boleśnie pognębili drużynę międzynarodową 3:1, ustanawiając wynik przed rozstrzygającą niedzielą na 11:7.
Ryzykowna decyzja
Był to pierwszy raz, kiedy kapitan Presidents Cup wystawił dokładnie te same pary podczas obu sesji trzeciego dnia. Tylko ośmiu z dwunastu zawodników międzynarodowych walczyło w sobotę, a cała ósemka musiała rozegrać 36 dołków! Dla kontrastu – amerykański kapitan Jim Furyk, puścił w sobotni bój jedenastu ze swoich dwunastu graczy, a tylko pięciu członków jego drużyny rozegrało 36 dołków. Jedynie Sahith Theegala siedział na ławce przez cały dzień. Co skłoniło kanadyjskiego mistrza Masters z 2003 roku i uczestnika pamiętnego nierozstrzygniętego Presidents Cup z tego samego roku do takiej decyzji? Tak naprawdę wie to chyba tylko on. Zapytany po niedzielnym zwycięstwie USA, czy po namyśle zrobiłby coś inaczej podczas turnieju, Weir odpowiedział: „Oczywiście będę myśleć o rzeczach, które zrobiłbym inaczej. Myślę, że taka jest ludzka natura, jeśli nie wygrasz, spojrzysz na siebie w lustrze i zobaczysz, co mogłeś zrobić inaczej, bez wątpienia. Będę miał mnóstwo czasu na przemyślenia”. Wydaje się, że kapitan po prostu przyjął złą taktykę, która to być może kosztowała jego drużynę porażkę w całej imprezie. Trudna do wytłumaczenia decyzja podyktowana była zapewne błędnym założeniem i wiarą w to, że tym razem szczęście uśmiechnie się do tej samej ekipy. Jakiś wpływ na to mógł mieć też pośpiech w podejmowaniu decyzji, po tym jak sobotnia gra z powodu mgły rozpoczęła się dwie godziny później. Koniec końców Ameryka potrzebowała wyrwać w niedzielę zaledwie 4,5 punktu z dwunastu dostępnych.
Uwielbia tych gości
Decyzji nie da się już cofnąć. Amerykanie dokończyli w niedzielę dzieła zniszczenia. Wbrew końcowemu rezultatowi, drużyna międzynarodowa miała tego dnia swoje dobre momenty i były nawet krótkie chwile, kiedy delikatnie dominował kolor niebieski. Ostatecznie kropkę nad i postawił Keegan Bradley, pokonując w szóstym meczu wyczyniającego w całej imprezie heroiczne czyny Si Woo Kima. Koreańczyk uległ przyszłorocznemu kapitanowi amerykańskiej drużyny Ryder Cup dopiero na ostatnim dołku. Remis na osiemnastce zagwarantowało USA 15,5 punktu i zwycięstwo w całej imprezie. Jim Furyk, który z kolei krytykowany był po sromotnie przegranym przez Amerykanów Ryder Cup w Paryżu w 2018 roku, tym razem wybornie sprawdził się jako dowódca. Tak cieszył się z triumfu: „Uwielbiam tych gości. Uwielbiam ten turniej. Uwielbiamy koleżeństwo. Włożyliśmy w to wiele serca i duszy. Ostatecznie ci gracze byli niesamowici”. Na koniec dnia Amerykanie pokonali ekipę międzynarodową 18,5:11,5, a siedem punktów przewagi było drugą największą różnicą w historii rozgrywek w obecnym formacie, po ośmiu punktach deficytu w 2017 roku w Liberty National Golf Club.
Chicago się szykuje
Najlepszy dorobek w tegorocznej edycji zapisało trzech Amerykanów: Patrick „Patty Ice” Cantlay, którego wyczyny na greenach mogły powodować ataki paniki u oponentów, wracający małymi krokami do formy - Collin Morikawa i jedyny tegoroczny dwukrotny zwycięzca wielkoszlemowy – Xander Schauffele. Każdy z tej trójki przyczynił się do zdobycia aż czterech punktów. W ekipie międzynarodowej najlepszym dorobkiem były skromne dwa punkty, które wyrwało sześciu zawodników, weteran i międzynarodowy rekordzista w tej kategorii – Australijczyk Adam Scott, Koreańczyk Si Woo Kim, Japończyk Hideki Matsuyama, Kanadyjczycy Corey Conners i Taylor Pendrith oraz Południowoafrykańczyk Christiaan Bezuidenhout.
Następny Presidents Cup już za dwa lata. Tym razem w słynnym Medinah Golf Club w Chicago. Wszystko wskazuje na to, że próba odzyskania pucharu przez drużynę międzynarodową raczej nie będzie należała do najłatwiejszych.
Kasia Nieciak