American dream kapitana
Nagły skok Roberta Lewandowskiego za Atlantyk – kosztem kilkunastu pierwszych godzin zgrupowania – nie jest niczym niespodziewanym.
Anna i Robert Lewandowscy z panoramą Nowego Jorku za plecami. Fot. IMAGO / Press Focus
Po późnowieczornym niedzielnym strzelaniu (hat-trick w ligowym spotkaniu z Celtą Vigo) Robert Lewandowski nie tylko nie miał czasu na jego świętowanie, ale również na... sen. Ledwie kilka godzin później wraz z małżonką byli już na pokładzie samolotu lecącego do... no właśnie – nie do Warszawy, gdzie w poniedziałek rozpoczynało się zgrupowanie reprezentacji przed eliminacyjnym dwumeczem z Holandią i Maltą, ale do Nowego Jorku!
Zgryźliwość i ironia
Cała wyprawa otoczona była mgiełką tajemnicy, nic zatem dziwnego, że w medialnej przestrzeni (zwłaszcza w social mediach) nie brakowało komentarzy w najlepszym wypadku nieco zgryźliwych i ironicznych, ale także nazywających tę eskapadę „skandalem”. Oba te nastroje w jeden połączył na przykład były menedżer „Lewego”, pozostający z nim w sporze prawnym, który zaprowadził strony aż na wokandę sądową. „Jaki znów skandal!? Dzień jak co dzień… Lewy uznał, że w towarzystwie małżonki Anny w podróży do USA lepiej przygotuje się do meczu z Holandią niż z selekcjonerem Janem Urbanem i piłkarzami reprezentacji” – napisał Cezary Kucharski.
Mistrz ceremonii
Cała sprawa ostatecznie okazała się... dość trudna do jednoznacznej oceny. Państwo Lewandowscy – choć oczywiście głównym „macherem” był kapitan polskiej reprezentacji – wzięli udział w wydarzeniu bezprecedensowym. Z okazji polskiego Święta Niepodległości, w jego przeddzień (10 listopada) słynny Empire State Building, jeden z najbardziej ikonicznych budynków nowojorskich (a wręcz amerykańskich) rozbłysnął naszymi narodowymi barwami. I to właśnie „Lewy” został mistrzem ceremonii.
Wagę wydarzenia uzmysławiał wszystkim Mateusz Sakowicz. – Ośmielę się to powiedzieć: jesteśmy świadkami historii, która dzieje się na naszych oczach. Po raz pierwszy w historii obywatel Polski podświetli za chwilę Empire State Building – mówił konsul generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku. – Mam wielką przyjemność stać tu dziś przed państwem w towarzystwie pana Roberta Lewandowskiego, jego żony Anny oraz wielu przyjaciół – dodawał tuż przed symbolicznym „przełożeniem wajchy” w specjalnej maszynerii przez „Lewego”. Ten czyn sprawił, że budowla rozświetlona została na biało-czerwono!
Nie musimy mieć kompleksów
– Jestem bardzo dumny, że mogłem uczestniczyć w tak wielkim wydarzeniu. To wielki sukces naszej ojczyzny; wielkie wyróżnienie dla mnie i wszystkich Polaków, że w dniu naszego Święta Niepodległości taki budynek zapłonął na biało-czerwono – mówił Robert Lewandowski jeszcze w trakcie uroczystości. We wtorek, na konferencji prasowej w Warszawie, zdradzał nieco szczegółów: organizacyjnych i... emocjonalnych. – Propozycja padła parę miesięcy temu. Przyznam, że nie zastanawiałem się zbyt długo nad jej przyjęciem. I powiem szczerze, że choć rzadko co robi na mnie wrażenie, ten widok, tych parę godzin w cieniu świecącego polskimi barwami Empire State Building, wywołało we mnie wielkie emocje – podkreślał kapitan naszej reprezentacji. – Generalnie jestem dumny z bycia Polakiem, z tego, jak się rozwijamy – jako Polska – na różnych płaszczyznach. Wiem, że jest to dostrzegane w innych krajach. Ja nie mam, i nie musimy ich mieć jako Polacy, żadnych kompleksów! – zaznaczał z mocą.
Marka już światowa
Nagły skok Roberta Lewandowskiego za ocean – kosztem kilkunastu pierwszych godzin zgrupowania – nie jest niczym niespodziewanym dla tych, którzy obserwują karierę polskiego snajpera. Wiele mówiono o tym już przy okazji jego przenosin z Bayernu – z którym przecież wygrał wszystko i był gwiazdą pierwszej wielkości – do Barcelony. – Jeszcze przed tym transferem duża kampania reklamowa w Polsce z jego udziałem przynosiła mu środki w wysokości miliona euro. A teraz wchodzimy już w sferę kampanii nie tylko ogólnopolskich, ale globalnych. Można sobie tylko wyobrazić, jaka będzie ich wartość, biorąc pod uwagę rynki azjatyckie i amerykańskie – mówił nam trzy lata temu Maciej Akimow, specjalista od marketingu sportowego, właściciel Shark Agency. – Najważniejsza zmiana po tym transferze w jego życiu dotyczy tego, że od tej pory nie będzie już tylko piłkarzem. Pojawi się w wielu innych segmentach: w biznesie, w reklamie, w modzie. Stanie się atrakcyjnym celem dla bardzo wielu marek ogólnoświatowych. To był cel – i starannie opracowany plan – Roberta od wielu lat. Transfer do Barcelony jest idealnym środkiem do jego realizacji – dodawał.
Produkt doskonały
Ciekawie też – w ocenie naszego rozmówcy – miała wyglądać sportowa przyszłość kapitana polskiej reprezentacji. Docelowym miejscem – według ówczesnym domniemań Akimowa – miała być nie Arabia Saudyjska z jej petrodolarami, ale właśnie Stany Zjednoczone. – Zakładam, że Robert będzie grać w piłkę na najwyższym poziomie co najmniej do 40. roku życia i że rok-dwa przed tą czterdziestką przyjdzie pora na jego „skok za ocean”. USA to dziś największe możliwości. Rozwój futbolu, rozwój MLS pokazuje, jak bardzo chłonny i perspektywiczny to rynek. Nie chodzi już tylko o samego Roberta, ale o całą markę „Lewandowski”; biznesy samego piłkarza, ale także jego małżonki, pani Anny. To brzydkie słowo, ale rodzina Lewandowskich dziś to po prostu produkt doskonały. Nieprzypadkowo Robert dziś postrzegany jest jako wzorowy mąż i ojciec; identyfikowany z najbardziej pożądanymi wartościami rodzinnymi – analizował Maciej Akimow. I to jest klarowna i jednoznaczna odpowiedź na pytanie, po co „Lewemu” była wyprawa za ocean, kolidująca z początkiem zgrupowania kadry. – Zwycięstwem Roberta będzie to, gdy odnajdzie się „na salonach”, w świecie show-biznesu. Kiedy zostanie głosem i ambasadorem Polski na całym świecie – dopowiadał nasz rozmówca. Trudno nie odnieść wrażenia, że „przełożenie wajchy” w Empire State Building przybliża go do tego celu bardziej niż potencjalne trzy bramki strzelone Holendrom w najbliższy piątek...
Wyleczony dwa razy szybciej
Wtorkowy trening kadry, który odbył się bezpośrednio po wspomnianej konferencji, był zamknięty dla mediów. Trudno więc ocenić, jaki był w nim udział Roberta Lewandowskiego; kilkanaście godzin spędzonych na pokładzie samolotu oraz tzw. jet lag raczej nie sprzyjają poważnemu wysiłkowi fizycznemu w kilka godzin po wylądowaniu.
Nie ma jednak wątpliwości, że „Lewy” będzie do dyspozycji Jana Urbana w piątkowy wieczór. – Ja... po prostu jestem inny – tak ze śmiechem piłkarz Barcelony odpowiadał na pytanie dziennikarzy, jakim cudem tak szybko wrócił na murawę po urazie mięśniowym, którego doznał w trakcie poprzedniego zgrupowania i meczu z Litwą. Pierwotnie lekarze zapowiadali pięciotygodniową przerwę w treningach i grze, co wykluczałoby przyjazd napastnika na listopadowe zgrupowanie reprezentacji i występ przeciwko Holandii i Malcie. – Od samego początku konsultacji ze specjalistami skłaniałem się do scenariusza, że data mojego powrotu do gry nadejdzie raczej po 2,5-3 tygodniach – wyjaśniał Lewandowski. – Skąd to wiedziałem? Po naderwaniu mięśnia dość ostrożnie stawia się pierwsze kroki. Tymczasem ja już właściwie od trzeciego dnia wszedłem w zajęcia w siłowni i na murawie.
Dariusz Leśnikowski
Empire State Buiding w polskich barwach...
… i sprawca całego tego incydentu, tuż po „przełożeniu wajchy”. Fot. instagram.com/_rl9
