Aktorskie tournée z piłką w tle
Górnik Zabrze w końcówce jesieni zeszłego roku grał w Łodzi, Wrocławiu i Kielcach. Każdy z tych meczów wygrał. "Chopcy z Roosevelta" mniej więcej w tym samym czasie pojawili się między innymi w Bieruniu, Tarnowskich Górach czy Szczekocinach. A wynik tych spotkań też był jednoznacznie pozytywny.
Teatralna trasa przeniosła w czasie nie tylko widzów, ale i "Sport", który znów ukazał się w druku. Przynajmniej częściowo. I szybciutko znikał ze stoiska.
Wspomniane miejscowości to przystanki trasy teatralnej, jaką Teatr Nowy w Zabrzu przebył ze spektaklem opowiadającym o historii czternastokrotnych mistrzów Polski. Wyjazdy były możliwe dzięki programowi Teatr Polska – ma on na celu przybliżanie wyróżniających się przedstawień w miejscowościach, gdzie nie ma stałego teatru. I jako zabrzański zespół mogliśmy poczuć się jak piłkarze Górnika, którzy także wyjeżdżali w różnego rodzaju tournée.
Zapowiedź naszej trasy ukazała się we wrześniu na tych łamach dzięki gościnności dziennika "Sport", a z racji tego, że początek roku to czas podsumowań, chciałbym zaprosić czytelników do przeżycia z nami od kulis tej niecodziennej "piłkarskiej" wyjazdowej rundy jesiennej.
Co piłkarz i aktor mają wspólnego?
Granie w delegacji dla piłkarza wiąże się z nieco bardziej uciążliwym przygotowaniem do meczu. Wczesny wyjazd, obciążająca podróż, a na miejscu hotel, obce ściany i brak znajomego kąta w szatni. Jeśli słowo "szatnia" zamienimy na "garderoba", a "mecz" na "spektakl", to reszta zgadza się także w przypadku aktorów. Co prawda nie mamy przeciwko sobie tłumu rozkrzyczanych kibiców, za to przyjazd w godzinach porannych, aby technika mogła rozłożyć scenografię i ustawić światła to dla artystów kilkugodzinne oczekiwanie. Wspólne z piłkarzami mamy rytuały zapoznania z naszą teatralną murawą – sceną, aby empirycznie poznać jej wymiary i rozkład. I już na tym etapie zdarzają się pułapki. Ale o tym później.
Po kilkugodzinnym oczekiwaniu lub też spacerze po odwiedzanej miejscowości czeka nas rozruch – próba techniczna, skupiająca się na newralgicznych momentach przedstawienia, na przykład konkretnej zmianie świateł, czy ustawienia aktorów. Przy tym spektaklu ważną częścią przygotowań były... ćwiczenia z piłką. W kilku scenach wymieniamy podania, a także strzelamy karne, więc musieliśmy wymierzyć odległości, jak i sprawdzić nawierzchnię gry. Ona również sprawiała niespodzianki, bo choć zazwyczaj sceniczne deski dosyć nieźle nadawały się do kopania futbolówki, to na przykład grając w teatrze w Legnicy okazało się, że scena zgodnie ze starym zwyczajem ma kilka procent nachylenia ku widowni i ustawiona do stałego fragmentu piłka... powolutku stacza się ku krawędzi.
Grając futbolistę, który wykonuje kilka technicznych sztuczek, musiałem dodatkowo dogrzewać się piłkarsko przed rozpoczęciem przedstawienia. No i w końcu - pora naszej pracy łączy się z godzinami meczów – podobnie jak ekstraklasowicze, my też musimy być w pełnej gotowości głównie wieczorami.
Czechowice – Dziedzice. Czytamy w myślach Lubańskiego
Pierwszy przystanek na naszej trasie zaczął się dość dramatycznie. Cały dzień niebo spowijały gęste chmury i lał obfity deszcze, który wieczorem przyniósł podtopienia w okolicy. Zagraliśmy w miejscowym domu kultury dosłownie w ostatniej chwili. Już w nocy droga, którą jechaliśmy, była nieprzejezdna. Odbiło się to również na frekwencji, bo część osób zamiast wspominać z nami złote lata Górnika, musiała walczyć z żywiołem o swój dobytek. Od przybyłych dowiedzieliśmy się, że dużą sympatią cieszy się tam Zagłębie Sosnowiec i Legia Warszawa, ale klub z Zabrza również wywołał na widowni poruszenie. Kilku bardziej obeznanych z historią kibiców próbowało przypomnieć sobie, ile razy ich lokalny klub mierzył się z Górnikiem. (Być może chodziło o mecze drugiej drużyny Górnika z Walcownią Cz.-Dz. w śląskiej IV lidze w latach 60.)
Jako że każdy spektakl w trasie kończył się rozmową, uraczyliśmy widzów między innymi opisem naszego dialogu z Włodzimierzem Lubańskim, który osobiście opowiedział nam o słynnym karnym w meczu z Romą. Wspominał, że bał się strzelać, bo... miał w tym meczu na sobie nowe buty, jeszcze nie ułożone. A w jego głowie brzmiały myśli, dokładnie takie, jak słowa wypowiadane ze sceny – "Wewnętrzna część stopy. Silno. Podciągnąć piłkę do góry".
Bieruń. Trzy pokolenia Latochów wreszcie razem
Kolejnego dnia gościliśmy w rodzinnym mieście jednego z twórców wielkiego Górnika- Henryka Latochy. Wraz z córką Kariną i wnuczką przybyli na nasz spektakl. Dom kultury mieści się tuż obok stadionu Unii Bieruń, gdzie zaczynał swoją piłkarską przygodę. Właśnie tutaj czyhała na nas pierwsza pułapka. Na proscenium (czyli samym czubku sceny) tam, gdzie zwykle gramy, spojrzeliśmy w... przepaść. Dziura prowadziła do piwnicy – orkiestronu, a nałożono na nią prowizoryczną siatkę maskującą jako zabezpieczenie. Zastanawialiśmy się, co zrobić, jak wpadnie nam tam piłka?
Podczas ukłonów razem z widzami wyskandowaliśmy nazwisko naszego gościa, od którego sporo dowiedzieliśmy się z pospektaklowej dyskusji. Pan Henryk przyznał, że najlepiej ze swojej kariery pamięta mecz z Manchesterem United na stadionie w Chorzowie (13.03.1968 r., 1:0 po golu Lubańskiego). W tym spotkaniu na krok nie odstępował gwiazdy Anglików Georga Besta. Nawiązując do sceny ze spektaklu zapytaliśmy, co zrobił podczas słynnego rzutu monetą w meczu z Romą. Okazało się, że nie czekając na rezultat... uciekł do szatni.
Były i poważniejsze refleksje. Córka Karina przyznała, że zawód piłkarza to dla rodziny wiele wyrzeczeń: - Ja taty z dzieciństwa nie pamiętam. Był wiecznie nieobecny. Albo na meczach, albo na zgrupowaniach. Tatę mam tak naprawdę od 40. roku życia – mówiła Karina Latocha. Pan Henryk przyznał, że pół życia spędził w Polsce, a pół w Austrii (grał w m.in. Rapidzie Wiedeń).
Zabrze. Odkrywamy kulisy szatni
Podobnie jak to jest w rozgrywkach ligowych, tak i nasza ekipa w międzyczasie grała "u siebie". Przy placu Teatralnym w Zabrzu na spotkaniu z widzami pojawili się współcześni "chopcy z Roosevelta" – Dominik Sarapata, Aleksander Tobolik, spiker Bartek Perek oraz rzecznik Mateusz Antczak. Dzięki obecności młodych adeptów pierwszej drużyny mogliśmy poznać kilka tajemnic szatni. Usłyszeliśmy m.in., że najlepszym motywatorem oraz odpowiedzialnym za wprowadzanie młodzieży do drużyny jest Lukas Podolski. Wcześniej tę rolę pełnił słynny kibic "Leon" Sętkowski, wspominany przez Bartka Perka. Najostrzej na treningach gra Dominik Szala, a najbardziej złości się na nieudane zagrania Damian Rasak. Wymagającym przeciwnikiem jest w gierkach dalej Piotr Gierczak (który przy naszych "Chopcach" pracował jako konsultant do spraw piłkarskich), a Jan Urban lubi po treningu rywalizować w popularne "linie". Szatnia jest zgrana, organizowane są wspólne wyjścia, chociaż oczywiście daleko im do integracji, jakie miały miejsce w latach 60. Spora część komunikacji prowadzona jest po angielsku. Sport niby ten sam, ale otoczka zupełnie inna.
Tarnowskie Góry. Race rozświetliły niebo
Tutaj specjalnym gościem była Torcida TG. A każde przedstawienie, na którym pojawia się Torcida jest wyjątkowe. Czujemy na scenie zupełnie inne napięcie, skupienie, żywiołowe reakcje
i wsparcie niczym to dla piłkarzy na murawie. Po spektaklu zostaliśmy zaproszeni na specjalne racowisko. Niby po sąsiedzku od Zabrza, a ile nowych wrażeń! Emocji było wyjątkowo dużo, bo dokładnie w momencie ukłonów nasz kolega z obsady został... ojcem. Rzadko który świeżo upieczony tata ma okazję być tak fetowanym, ale widać tu też nasz związek z zawodem piłkarza. Spektakl, jak mecz – to świętość i niejednokrotnie ma to duży wpływ na naszych najbliższych. Mimo tego, że czasem myśli krążą gdzieś daleko, trzeba wyjść na scenę i skupić się na postaci, którą mamy do zagrania. Lub na piłce.
Lubrza – kibicka ze Śląskiego i drukowany "Sport"
Niewielka wioska koła Prudnika była kolejnym naszym przystankiem, gdzie powódź zebrała ponure żniwo. Dochód ze spektaklu zagranego w klimatycznym domu kultury został przeznaczony na osuszacz powietrza dla mieszkańców gminy. Z gościnnymi lubrzanami wywiązała się fantastyczna rozmowa. Z przyjemnością wysłuchaliśmy wspomnień kibicki, która opowiedziała nam o swojej wizycie na stadionie podczas meczu Górnik – Roma w 1970 roku!
Muszę również wspomnieć o ciekawym wątku naszego wyjazdu, jakim było... kolportowanie niniejszej gazety. Tak, "Sport" znów był drukowany! Artykuł promujący trasę z wrześniowego wydania gazety został przez teatr wydrukowany i rozdawany przed spektaklami w całej Polsce, aby widzowie mogli łatwiej zanurzyć się w przedstawianą przez nas historię. Tak oto dziennik (a przynajmniej jeden jego artykuł) wrócił na papier i był dostępny w całej Polsce, tam gdzie grali "Chopcy z Roosevelta".
Głogów. Zagłębie jak Ruch
To miasto szczyci się Chrobrym, rywalizującym obecnie w I lidze. Na przedstawieniu pojawił się Jarosław Helwig, legenda tego klubu. Porównywał czasy swojej gry w Chrobrym (lata 90.) do obecnych warunków. Można pozazdrościć mu zdrowia, bo snajper głogowian mimo 54 lat dalej gra w piłkę (obecnie w lidze okręgowej). Według jego doświadczeń wiele się przez lata zmieniło, ale nadal w szatniach obecny jest alkohol.
Widownia naszego spektaklu dzieli się zwykle na dwie grupy – tę doceniającą sceniczny kunszt piłkarski (zwykle mężczyźni) i tych zauroczonych ukazanymi relacjami rodzinnymi (zwykle płeć piękna). Jak to z zawodowymi piłkarzami bywa, Helwig należał do pierwszej grupy, ale jako doświadczony trener zwrócił też uwagę na kilka kwestii, które jeszcze usprawniły nasze piłkarskie popisy. Między innymi proste: "daj koledze takie podanie, jakie sam chciałbyś dostać", co na scenie może się sprawdzić nie tylko w kwestii podawania piłki, ale także... tekstu.
Cieszył fakt, że na spektaklu pojawiła się młodzież, w tym juniorzy Chrobrego, który akurat tego dnia otwierał nowy stadion. Widzowie z uśmiechem przyjęli też prezentowane przez nas animozje Górnika i Ruchu Chorzów, narzekając na tłamszące ich klub Zagłębie Lubin.
Ostrów Wielkopolski chce więcej gwary
Niemałym zaskoczeniem był dla nas fakt, że miejscowa Ostrovia jest jednym z najstarszych polskich klubów piłkarskich (rok założenia 1909, obecnie IV liga). W nowoczesnym domu kultury usłyszeliśmy od lokalnego fana teatru, że spektakl przypadł mu do gustu mimo kompletnego braku zainteresowania piłką. Odkrył w nim poruszające emocje i relacje międzyludzkie. Tak właśnie działa nasza mieszanka futbolu i teatru.
Praktycznie każda odwiedzana przez nas widownia poza Śląskiem była zafascynowana także gwarą, której na co dzień nie słyszą. Podczas pospektaklowych dyskusji, ku uciesze widzów, robiliśmy testy ze śląskich słówek. Bardzo często słyszeliśmy też, że gwary było... za mało. Dodaje takiego kolorytu, że widzowie oczekiwali jej więcej. Mogę też ujawnić trochę kulis – mamy przygotowane dwie wersje: "śląską" i "eksportową". Okazało się jednak, że spolszczanie nie było potrzebne, bo śląska godka fascynuje ludzi w całej Polsce.
Szczekociny, czyli powtórka ze Strasburga
Prawdziwą przygodą była wizyta w Szczekocinach. Stare piłkarskie porzekadło mówi, że "tak się gra, jak przeciwnik pozwala".
Muszę zaczynać, bo wymierzony podkład muzyczny już gra. Wykonuję pierwszy, najtrudniejszy trik prawie w ciemnościach, z jednym oślepiającym reflektorem świecącym mi w twarz. Jakimś cudem udaje się utrzymać piłkę w powietrzu. Potem wbiega kolega, któremu mam strzelać karne. Ustawiam piłkę, biorę rozbieg... a światła nadal nie ma. Jako strzelający miałem trochę łatwiej, ale to, że mój sceniczny partner obronił takie uderzenie, to już chyba zawdzięcza tylko swojemu ponadprzeciętnemu refleksowi. Kolejną scenę kiwania zagraliśmy jeszcze w półmroku i w końcu światło się włączyło... Okazało się, że konsola oświetleniowca zgubiła sygnał...
Gdy podczas wspominanego również przez nas w spektaklu meczu Górnika w Strasburgu zgasło światło, to mecz przynajmniej przerwano. U nas, jak to mówimy branżowo – "show must go on". Mogę się z resztą założyć, że znakomita większość zgromadzonych widzów nie miała najmniejszego pojęcia, że coś jest nie tak, i że aktorzy w pocie czoła kombinują właśnie, jak tu wybrnąć z nieoczekiwanej opresji.
Brzeszcze. Reprezentacja, dwa Górniki i zabrzański teatr
W kolejnej miejscowości, którą odwiedziliśmy panuje Górnik. Ale ten lokalny, z Brzeszcz. Świadczyły o tym okazałe murale na okolicznych ścianach. Chociaż i zabrzański klub pojawił się na miejscowym stadionie, z resztą całkiem niedawno. W 2022 roku na 100-lecie lokalnej drużyny
w towarzyskim meczu zmierzyły się dwa Górniki. Górą zdecydowanie był ten z Roosevelta, wygrywając 8:0. Warto wspomnieć, że jeszcze wcześniej, w 1993 roku w Brzeszczach zagrała... reprezentacja Polski (1:1 z Litwą).
Obecnie lokalni kibice wspierają raczej Wisłę Kraków. Starsze pokolenie w rozmowie po spektaklu wspominało czasy, gdy podczas transmisji meczów Górnika pustoszały ulice. Możliwe, że w czasie naszego występu również transmitowano jakiś ważny mecz, bo Brzeszcze nie zachwyciły frekwencją. Ale i ekstraklasa nie zawsze ma pełne trybuny.
Skierniewice. Trafny opis kibicowskiej duszy
Miasto rewelacji bieżącej edycji Pucharu Polski – Unii Skierniewice, która na nowym stadionie odprawiła z kwitkiem m.in. Motor Lublin czy GKS Katowice, jest mi szczególnie bliskie. Stąd pochodzę i tutaj w Unii właśnie stawiałem swoje pierwsze piłkarskie, a w kinoteatrze "Polonez" aktorskie kroki. Chociaż Unici odpadli już z rozgrywek po emocjonującym meczu w 1/8 finału z Ruchem Chorzów, to zmierzająca pewnie do II ligi drużyna rozpropagowała w mieście modę na futbol.
Objawiło się to we frekwencji, bo wypełnione zostało ponad 300 miejsc na widowni "Poloneza". W Skierniewicach kibicowsko nie ma sobie równych Widzew, ale nawet w centralnej Polsce znajdą się fani zabrzańskiego klubu. Chociaż, jak twierdzą widzowie, w spektaklu odnajdzie się kibic właściwie każdej drużyny:
- To oryginalne doświadczenie z pogranicza teatru i sportu; próba opisania przenikających się światów kibiców, zawodników i ich rodzin. Wszystko zanurzone w śląskiej kulturze, co dla widza z zupełnie innej części Polski było tym bardziej interesujące – ocenia Łukasz Karsznicki, kibic ze Skierniewic. - Opisane sytuacje i historie niosą w sobie jednak ogromny ładunek uniwersalności i każdy kibic, niezależnie od sympatii klubowych, odnajdzie w nich kawałek historii swojej drużyny, środowiska, samego siebie – stwierdza sympatyk skierniewickiej Unii.
Mońki. Na Jagę tak, a do teatru...?
Podróż na Podlasie okazała się dla nas zbawienna. Nie tylko z powodu wspaniałej natury, pysznego jedzenia, czy solidnych napitków (wyjazdy teatralne czasem mają jednak sporo wspólnego z realiami piłki nożnej z czasów minionych). Mońki uratowały naszą trasę po wycofaniu się innego domu kultury.
Na miejscu zastaliśmy malutką scenkę i znów musieliśmy kombinować ze scenografią. Ostatecznie sekwencję, w której niczym Ernest Pohl zakładam się o trafienie z karnego w ręcznik zawieszony na bramce ustawiliśmy tak, że musiałem strzelać po skosie praktycznie w widownię. Nawet na dalekim Podlasiu widzowie rozumieli gwarę. Piłka jest tam ostatnio z oczywistych względów bardzo popularna. Organizowane są nawet szkolne wyjazdy uczniów na mecze Jagiellonii. Dowiedzieliśmy się też, że nie działa to tak samo sprawnie, jeśli chodzi o odwiedzanie białostockich teatrów, nad czym ubolewają lokalni aktorzy...
Mrągowo. Legijny kapral
Kraina jezior przywitała nas pięknymi widokami. Nawet w okresie jesienno-zimowym otaczające miasteczko rozlewiska robią przyjemne wrażenie. Ostatni przystanek na naszej trasie był dużym sukcesem frekwencyjnym. Sala pełna, wiele osób zostało też na pospektaklowej dyskusji. Co dobrze o nas świadczyło, bo w Mrągowie kibicuje się Legii Warszawa.Od jednego z widzów usłyszeliśmy historię, jak to był w Zabrzu w wojsku. Wybrali się jednostką na mecz Górnika właśnie ze stołecznym klubem. Legia zdobyła prowadzenie, a nasz mrągowski kapral bez zastanowienia radośnie wyskoczył, wiwatując na cześć "wojskowych". Po chwili, słysząc złowrogą ciszę dookoła siebie, zaczął spodziewać się najgorszego... aż wybawił go głos z tyłu: "Dejcie mu pokój, pewnie kozali mu tak zrobić". Na szczęście jednostka nie odnotowała strat w ludziach.
Bez was nas nie ma
Rundę jesienną możemy zapisać na plus. Z pewnością skończylibyśmy ją wysoko w teatralnej tabeli. Piękną refleksją jest to, że spektakl o piłce nożnej, właściwie o historii jednego klubu zdołał zainteresować ludzi w odległych zakątkach Polski. W każdym z odwiedzanych miejsc kibicowało się w zasadzie innej drużynie, często zaciekłym wrogom Górnika. Jednak legenda chopców z Roosevelta do dzisiaj żyje mocno w pamięci ludzi, przypominając o ciężkich czasach, ale też i silnych ludziach, którzy te czasy musieli znosić. Piękne historie, jakie tworzył zabrzański klub podnosiły na duchu i wyzwalały dumę. A jak to wiemy ze spektaklu – "Duma to nie jest zła rzecz".
Na koniec jeszcze jedna impresja dotycząca połączenia zawodów aktora i piłkarza. Już po trasie miałem przyjemność być na zaproszenie klubu na planie filmiku promującego Górnika. Gwiazdą akcji był Lukas Podolski. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc, jak rozprawia z jedną z osób z klubu na temat liczby sprzedanych wejściówek na najbliższy domowy mecz. Jakbym słyszał rozmowy aktorów w naszych teatralnych kuluarach... Tak że na koniec mogę chyba życzyć i nam, i piłkarzom Górnika tego samego – jak najwięcej widzów i jak najwięcej owacji na stojąco. Zarówno u siebie, jak i na wyjazdach!
Maciej Kaczor, aktor Teatru Nowego
Zapraszamy na spektakle Teatru Nowego w Zabrzu. "Chopcy z Roosevelta" obecnie nie są zaplanowane w najbliższym repertuarze, ale... jeśli są Państwo zainteresowani tym spektaklem, prosimy dzwonić do Biura Organizacji Widowni. (609 621 460)
"Udział w tym spektaklu to dla nas wspaniała przygoda" - podkreślają aktorzy Maciej Kaczor (autor tekstu, u góry) i Jakub Piwowarczyk. Fot. Paweł Janicki