Afryka dumna z Erytrei

Erytrea to górzysty kraj, płaskowyże, które zajmują potężną częśc jej powierzchni znajdują się na wysokości 2000-2500 m.n.p.m. Idealne miejsce do upawiania kolarstwa. Fot. Paweł Czado

Afryka dumna z Erytrei

Tegoroczny Tour de France zapamiętam z jednego niezwykłego powodu.

Otóż po raz pierwszy w historii nie tylko etap tego legendarnego wyścigu (a nawet w sumie trzy!), ale także klasyfikację punktową, czyli na najlepszego sprintera, wygrał czarnoskóry zawodnik z Afryki. Wcale mnie nie zdziwiło, że to Erytrejczyk. Biniam Girmay jest idolem w swoim kraju, a kolarstwo jest tam sportem numer 1. Wiem, co mówię, bo byłem w Erytrei cztery miesiące temu.

Stolica na wysokości Rysów

Erytrea to biedny kraj nad Morzem Czerwonym. Władze posądzane są o łamanie praw człowieka, żyje się tam ciężko. Ludzie są tam jednak świetni, bardzo życzliwi. To wszystko jednak nieistotne w kontekście kolarskiego potencjału tej niezwykłej krainy. Zaszaleję i stwierdzę, że za jakiś czas może stać się wręcz jedną z wiodących światowych sił w tej dyscyplinie sportu! 

O kolumbijskich kolarzach, zanim nastały lata 80., też nikt nie słyszał. A Kolumbię i Erytreę łączy coś szczególnego, coś wyjątkowego - oba kraje leżą wysoko, na płaskowyżach, a to warunki idealne do uprawiania sportów wytrzymałościowych. Stolica Asmara, położona na Wyżynie Abisyńskiej leży na 2340 m n.p.m! To prawie tak jakby Warszawa patrzyła na Zakopane z góry, będąc prawie na wysokości Rysów. 

Drogi ciągle są tam byle jakie, ale jednak już asfaltowe i da się na rowerze jeździć.  No i Erytrejczycy jeżdżą gromadnie. Podczas podróży przez ten kraj widziałem mnóstwo kolarzy. Tak, kolarzy, podkreślam z całą mocą to słowo, nie rowerzystów. Tłumy chłopaków i mężczyzn jeżdżą tam na profesjonalnym sprzęcie, wyglądają jak członkowie zawodowych peletonów. Nie ma mowy o ściganiu się na damkach z koszyczkiem przed kierownicą i podpórką, żeby postawić rower. W Afryce od dawna są potężni – tamtejsze kontynentalne mistrzostwa regularnie wygrywają ich zawodnicy.

Z drugiej strony, tam naprawdę nie żyje się łatwo. Kraj jest w izolacji na tyle, że jedynych innych białych ludzi spotkaliśmy w stolicy i na lotnisku. Na płaskowyżu erytrejskie kobiety zbiegały  w dół z górskiej malowniczej wioski, żeby... przyjrzeć mi się z bliska i poszarpać ze zdziwieniem za  włosy na ręce, jakim cudem mogą mi tam przecież rosnąć?! Duch wojny etiopsko-erytrejskiej ciągle jest żywy, myszkowałem po cmentarzysku czołgów z tamtych czasów, a niedaleko biegnącą szosą mijali mnie wtedy... pędzący miejscowi kolarze.

Jaskółka wieszcząca nowe czasy

W przeszłości etapy touru wygrywali w przeszłości już dwaj bialikolarze z RPA - Daryl Impey i Robbie Hunter. Teraz jednak czas na wielki triumf czarnej Afryki. 24-letni Erytrejczyk Girmay sroce spod ogona nie wypadł.

Głośno było o nim wiosną 2022 roku, gdy triumfował w prestiżowym belgijskim klasyku Gandawa-Wevelgem oraz na jednym z etapów Giro d'Italia. Wcześniej Daniel Teklehaimanot jako pierwszy zawodnik z Afryki zakładał koszulkę najlepszego górala w trakcie Tour de France (w 2015 roku, startował tam także Merhawi Kudus, który dwa lata później zajął drugie miejsce na etapie hiszpańskiej Vuelty).

Jednak to właśnie Girmay jest jakby jaskółką wieszczącą nadejście nowych czasów. Jeśli erytrejscy kolarze będą dostawali szansę zaistnienia w światowym, zawodowym peletonie, będą mieli okazję nauczyć się nowoczesnego kolarstwa w Europie, to wiele się zmieni w światowej hierarchii.

Paweł Czado