A tu... żniwa
REMANENT - Jerzy Chromik
Transfery podskórne. Taki był tytuł tekstu sprzed dziesięcioleci w tygodniku „Sportowiec” traktującego o tym, jak kaperowano najlepszych piłkarzy w najwyższej klasie rozgrywkowej, nienazywanej jeszcze na wyrost ekstraklasą, tylko po prostu I ligą. Teraz mam coś nowego, bo w wakacje podróżuję między miastami, a więc i między niższymi ligami.
No to o współczesnym transferze podskórnym. Klub z szóstej ligi miał obiecującego juniora, a potrzebowała go drużyna występująca wyżej, z miasta powiatowego. Miejscowi chcieli dostać około tysiąca za kartę zawodnika, ale potentat ich wyśmiał. Stanęło na pięciuset, tylko... ci biedniejsi nie odbierali miesiącami forsy. Bogatsi zapytali więc grzecznie, czy aby na pewno te pieniądze są im jeszcze potrzebne? Odpowiedź była rozczulająca. Potrzebne, ale nie bierzemy, bo nikt w naszej wsi nie umie tego zaksięgować. Nie wie, za co to 500. Bo za kogo, to wiadomo, ale za co? A przecież ktoś kiedyś nazwał to tak pięknie... Ekwiwalentem za wyszkolenie.
W maju była wyprawa do Kostrzyna nad Odrą, potem Toruń, a teraz jadę aż do Międzygórza. W Sudetach może będzie wreszcie okazja złożyć długo obiecywaną, drugą już wizytę w klubie Piasek Potworów. To nasz symbol prawdziwego amatorstwa! I serca oddanego bezgranicznie piłce. Oni nigdy nie chcieli awansować, a i spaść nie mieli za bardzo dokąd. Zamykali nie tylko tabelę. Niżej nie było już bowiem rozgrywek w klasach wałbrzyskich. Krzyknę sobie, a co. TAM jest piłka! Prawdziwa.
Po wojażach wiem teraz więcej o finansach w piłce powiatowej. A Wy może wiecie, ile zarabia trener w odpowiedniku piątej ligi? W jednym z napotkanych klubów zlecenie opiewa na 1500 miesięcznie. Do tego mogą dojść niby drobne premie z kieszeni prezesa w przypadku, zbędnego dla niego, pasma zwycięstw. Skala porównawcza? Piętro niżej w naszym futbolu trener dojeżdżający codziennie z powiatu chce już za pracę 2800 netto. Nie żąda jednak zwrotu za spalone paliwo, bo 15 km można pokonać nawet na rowerze.
Skoro szkoleniowiec jest tak tani, to może zdradzę, ile winszuje sobie gracz, niekoniecznie środka pola, bo nawet taki z ławki. Chce 300 w 6. lidze! Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy! Tak było w PRL. A dziś? Czy się kopie, czy się siedzi, też trzysta się należy! A jak nie chcą dać? To wtedy taki gracz ucieknie trzy miedze dalej, do innej wsi, gdzie prezes ma firmę budowlaną i stać go, by zapłacić nawet 400! Bywało i tak, że „stranieri” z sąsiedniej gminy kuszeni byli... trzema tysiącami za cztery tygodnie gry. Zaraz po pandemii.
Wieś nie daruje braku piłki nawet na najniższym szczeblu, więc całkiem niedawno wójt poprosił o ratunek czterdziestolatka. Z budżetu gminy daje regularnie na chłopaków z łąki (w pierwszym zespole jest ich 22, a więc dwie pełne jedenastki) 150 tysięcy złotych rocznie. To sporo, bo w powiecie burmistrz ligę wyżej daje niecałe sto więcej.
A jak pracuje trener prowincjonalny? Zaczyna treningi tydzień przed rozgrywkami i prawie zawsze przyprowadza ze sobą przynajmniej pięciu swoich graczy, bo szanujący się szkoleniowiec powinien mieć zaufanych. Po prostu – mieć „szatnię”! Nawet taką w barakowozie.
Zapytałem, czy nie za późno wznawiają treningi. Nie, bo w czwartej, tej nominalnej lidze, jeszcze tydzień przed derbami powiatu nie mieli zgłoszonego żadnego zawodnika! A kiedyś, gdy byli w trzeciej, a więc w tej oficjalnej PZPN, to ostatniego napastnika „klepnęli” sobie o... 23.45, a w południe był mecz!
Różne są te wybory na zapleczu małej piłki. Beniaminek z czwartej, a po prawdzie z piątej, poprosił ostatnio rywali o zmianę w kalendarzu. Chcą zagrać najpierw na wyjeździe, a dopiero wiosną zaproszą do siebie na rewanż. Jaki powód? Po awansie chcą zrobić huczną fetę we wsi, ale zarząd klubu jest akurat na urlopie. Wiadomo, sierpień, czas pielgrzymek.
Jest taka piosenka z refrenem: „Wkrótce zaczyna się tu sezon”. Taka wiadomość, niby oczekiwana, spada na maluczkich czasami jak grom z jasnego nieba. Zaczynają się rozgrywki, a przecież trwają jeszcze żniwa. Za pasem jeszcze sianokosy. Jest więc jak w hicie z PRL: Jaś przybywa, potem się ogrywa, a tu żniwa...
Mecz Burza Dzikowiec – Piasek Potworów. Szatnia sędziów na stadionie gospodarzy. Fot. JCH
