A komfortu brak...
Trzeci mecz finałowy może co nieco wyjaśnić, ale wcale nie musi!
Naszym zdaniem Grzegorz Pasiut, lider i kapitan GieKSy, jest nadmiernie, eksploatowany i siłą rzeczy nie jest do końca produktywny. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
TAURON HOKEJ LIGA
Prowadzenie w serii 2-0 nic nie znaczy, bo szybko można doprowadzić do remisu, a potem przechylić szalę na własna stronę. W tegorocznym finale hokeiści GKS-u Tychy dwa razy wygrali z GieKSą, ale teraz rywalizacja przenosi się do „Satelity”. Tam o punkty jest niezwykle trudno, choć akurat tyszanie nie mogą narzekać. Miały być dwa mecze dzień po dniu, ale w niedziele jest hit piłkarski GKS – Górnik na nowym stadionie i stąd czwarte starcie zostało przełożony na poniedziałek, na nietypową porę 15.00.
Spora jakość
Tyski zespół przeszedł poważne zmiany kadrowe, które wywołały sporo negatywnych komentarzy, jednak stworzono drużynę potrafiącą wygrać sezon zasadniczy z wyraźną przewagą i z największą liczbą strzelonych oraz najmniejszą straconych bramek.
- Słyszałem różne opinie o naszym zespole, ale chyba wszystkim niedowiarkom udowodniliśmy, że jesteśmy w odpowiednim miejscu – uśmiecha się Tomaš Fučik, który w tym play offie zaliczył dwa czyste konta, a miał szanse na trzecie, ale Mateusz Michalski strzelił na 74 sek. przed końcem honorowego gola. - Koniec sezonu zasadniczego i pierwsze mecze play offu z Sanokiem nie zmuszały nas do większego wysiłku. Dopiero z Jastrzębiem przekonaliśmy się, że prowadzenie w serii 2-0 nic nie znaczy, bo jedziemy do rywala i dość szybko tracimy przewagę. Jastrzębie to niewygodny przeciwnik, ale zdołaliśmy go pokonać. W finale jest jeszcze trudniej i wyniki nie odzwierciedlają tego, co się działo na lodzie. W drugim meczu wygraliśmy 5:1, ale rywale mieli, moim zdaniem, więcej klarowniejszych sytuacji niż w pierwszym. Jesteśmy świadomi co nas czeka w najbliższym dwumeczu.
To tylko teoria
Trzecie spotkanie finałowe jawi się jako najważniejsze. Ewentualne zwycięstwo tyszan pozwoli im otworzyć autostradę do mistrzostwa – tak mówią znawcy przedmiotu.
- Tylko proszę nie teoretyzować, bo to nie ma sensu – wpada w pół zdania szef tyskiej sekcji hokejowej, Jarosław Rzeszutko. - Cały rok pracowaliśmy na miejsce, w jakim jesteśmy teraz, jednak mamy jeszcze coś do zrobienia i trzeba się skupić na zadaniu, które stoi przed nami. Owszem, mieliśmy problemy podczas gry w przewagach, ale w za którymś razem w końcu zdobyliśmy gola. Na początku, jak sobie dobrze przypominam, też mieliśmy problemy z tym elementem, a potem coś „kliknęło” i przełamaliśmy niemoc.
Faktycznie, przewagi mogą być „języczkiem u wagi”, a w sobotnim meczu sporo będzie zależało od 1. tercji.
- Jesteśmy przygotowani na ten dwumecz, a organizmy zdecydowanie szybciej się regenerują gdy się wygrywa – śmieje się czeski bramkarz z polskim paszportem. - Zdobyliśmy już odpowiednie doświadczenie podczas meczów z Jastrzębiem, ale dmucham na zimne i nawet nie dopuszczam myśli, by i w finale był remis. Doceniam klasę rywala, ale jestem przekonany, że jako zespół dokonamy tego, o czym marzymy już od dawna. Wiemy doskonale, że oni będą grali z nożem na gardle i zrobią wszystko, by odwrócić losy rywalizacji. Siła mentalna zadecyduje o wyniku, a my będziemy się starali nie popełnić rażących błędów. Pory meczów są bez znaczenia, bo jeżeli będzie trzeba, to mogę zagrać nawet rano.
Tyski defensor Olaf Bizacki w drugim meczu zastąpił chorego Bartłomieja Pociechę i zebrał wiele pochlebnych recenzji. Dzisiaj będzie nieobecny, bowiem, jak usłyszeliśmy, skarży się na drobny uraz barku.
Powrót do gry
Hiobowa wieść rozniosła się lotem błyskawicy. Roch Bogłowski, dyrektor katowickiej sekcji hokejowej, w czwartek późnym wieczorem został przewieziony do szpitala z podejrzeniem udaru. Jednak szczegółowe badania udar wykluczyły, ale został pod obserwacją lekarzy, przechodzi dalsze badania i podczas najbliższego meczu będzie nieobecny. - Wiem w jakiej sytuacji się znajdujemy, jednak wierzę, że na własnym lodzie doprowadzimy do remisu i zabawa rozpocznie się od nowa. Stawiałem na siedem meczów i obym się nie mylił – stwierdził szef hokejowej GieKSy ze szpitalnego łóżka.
Po występach w Tychach zawodnicy mieli dzień wolny, zaś wczoraj na lodzie zaliczyli przypomnienie najważniejszych założeń taktycznych i przygotowanie mentalne.
- Musimy być bardziej zaangażowani w grę – mocno zaakcentował napastnik GieKSy, Christian Mroczkowski. - Kilka dobrych momentów oraz wypracowanie sytuacji podbramkowych na początku meczu to stanowczo za mało. W naszej grze nie było dyscypliny i wszystko się rozjechało. Porażki już wyrzuciliśmy z pamięci i teraz się skupiamy na tym, co przed nami. Trzeba trzeci meczz wygrać, a potem będziemy się martwić co dalej.
Wydaje się, że w ekipie duetu trenerskiego Jacek Płachta – Ireneusz Jarosz nie będzie przetasowań w formacjach, bo specjalnego wyboru nie ma. Ciężar gry GieKSy spoczywa na 1. formacji, ale ona musimy zazębiać współpracę na lodzie. Jean Dupuy, zastępujący kontuzjowanego Bartosza Fraszkę, często porywa się na indywidualne akcje i nie wszystko mu tak wychodzi, jakby chciał. Podobnie jest z Patrykiem Wronką, który dynamicznie potrafi wjechać z krążkiem do strefy rywala, potem jednak traci rezon i nie oddaje strzału. Natomiast Grzegorz Pasiut jest, naszym zdaniem, nadmiernie eksploatowany. Akcenty nie są równomiernie rozłożone i w tym tkwi największy problem GieKSy.
W cieniu finału będzie rozgrywany rewanżowy meczu o brązowy medal. JKH GKS Jastrzębie jest bliżej celu, bowiem w Oświęcimiu pokonał byłych już mistrzów kraju 2:1 po dogrywce. W ekipie trenera Roberta Kalabera pełna mobilizacja i nie wyobrażamy sobie, by jego podopieczni nie dokończyli dzieła.
Włodzimierz Sowiński
ZDANIEM EKSPERTA
Henryk GRUTH, olimpijczyk, trener, teraz komentator Polsatu Sport
Tyszanie zaliczyli dwa zwycięstwa, bo przede wszystkim grają zespołowo, a dochodzi scementowana defensywa i dobra postawa bramkarza. Z kolei katowiczanie starają się indywidualnymi akcjami zaskoczyć rywala, ale na razie nic z tego nie wynika. GieKSa znajduje się w arcytrudnej sytuacji i musi ruszyć do ataku. To stwarza szansę rywalom, by skontrować. Przed finałem stawiałem na siedem meczów i nie wypada zmieniać zdania. Drużyna Jacka Płachty nieraz udowodniła, że potrafi się zmobilizować i wyjść z najtrudniejszych sytuacji. W moim przekonaniu jeszcze nie czas wkładać szampany do lodówki, niemniej trzeci mecz może wiele wyjaśnić.
Finał
Transmisje w TVP Sport
O 3. miejsce (do dwóch wygranych)
* - wyniki w play offie