280_06 Bez punktów i... bez porażki
Nemanja Nedić (z lewej) i Daniel Rumin w Łęcznej mogli co najwyżej porzucać śnieżkami. Fot. Łukasz Sobala/Press Focus
Bez punktów i... bez porażki
Piłkarze GKS-u Tychy mieli z Łęcznej do domów długą – i śnieżną – drogę.
Są dwie wersje spojrzenia na ostatni wyjazd zawodników GKS-u. Pół żartem, pół serio można założyć, że pesymiści podsumowują weekendową eskapadę tyszan do Łęcznej słowami „wrócili bez punktów”. Optymiści twierdzą natomiast, że podopieczni Dariusza Banasika „nie przegrali”. Fakty są natomiast takie, że aura pokrzyżowała plany piłkarzom, którzy pojawili się na stadionie Górnika. Wprawdzie w szatni wszystko było przygotowane, ale na murawie leżała kilkucentymetrowa warstwa białego puchu, który posłużył piłkarzom do zabawy śnieżkami.
Było fajnie, śmiesznie
– Pierwszy raz spotkałem się z takimi warunkami – podkreślił 20-letni obrońca tyszan Marcel Błachewicz, wchodząc na boisko. – Od razu pomyślałem sobie, że mecz chyba się nie odbędzie. Szkoda tylko, że taka sytuacja spotkała nas na wyjeździe, a nie u siebie, bo okazało się, że na darmo przejechaliśmy cztery i pół godziny drogi. No, ale cóż możemy zrobić? – wzruszył ramionami zawodnik. I faktycznie, nic się nie dało zrobić, bo decyzją sędziów i trenerów obydwu drużyn spotkanie ze względu na warunki atmosferyczne, uniemożliwiające normalną grę w piłkę nożną, zostało przełożone.
– W takich warunkach grałem za juniora – stwierdził 30-letni pomocnik „trójkolorowych” Mateusz Radecki, sięgając głęboko do swojej piłkarskiej pamięci. – Biegaliśmy po zaśnieżonym boisku i było fajnie, śmiesznie – dodał.
Ryzyko kontuzji
Tym razem jednak do tematu wszyscy podeszli jak na zaplecze ekstraklasy przystało, czyli bardzo poważnie. – Boisko było bardzo śliskie, a to oznaczało, że pewna grupa mięśni, która odpowiada za stabilizację, cierpiałaby bardziej – zaznaczył fizjoterapeuta tyskiej drużyny Kamil Drabik. – Myślę też, że w takich warunkach ostre wślizgi byłyby częściej wykonywane, a to mogłoby spowodować zaostrzenie gry i jakieś dodatkowe kontuzje – podkreślił.
Do urazów więc nie doszło, a to znaczy, że trener Dariusz Banasik mógł od razu po wejściu do autokaru w sobotni wieczór, w trakcie podróży powrotnej z Łęcznej do Tychów, zacząć budować plan gry na następny mecz. Czasu miał sporo, bo sobotnie warunki pogodowe dały się też mocno we znaki kierowcom. O ile w piątek do Lublina, gdzie tyszanie spali w hotelu w drodze na mecz, wszystko szło sprawnie, to z Łęcznej do Tychów droga ciągnęła się prawie 6 godzin i w domach zawodnicy GKS-u zameldowali się po północy.
Jeszcze dwa mecze
– Jeszcze w piątek byłem na meczu Polonia Warszawa – Stal Rzeszów, ale to spotkanie odbyło się w lepszych warunkach niż te, które zastaliśmy w Łęcznej – powiedział szkoleniowiec GKS-u Tychy. – Nawet jeszcze w sobotę rano boisko Górnika było zielone, natomiast w porze meczu murawa była biała i nie było w ogóle możliwości, żeby rozegrać na niej mecz. Szkoda, bo te przekładane spotkania zaburzają później cykl przygotowań, ale z drugiej strony ryzyko kontuzji podczas gry w takich warunkach, jakie zastaliśmy w Łęcznej, było zbyt duże. Zdrowie zawodników jest najważniejsze – zauważył Banasik.
Na razie Departament Rozgrywek Polskiego Związku Piłki Nożnej nie wyznaczył nowego terminu meczu Górnik Łęczna – GKS Tychy, ale wszystkie zainteresowane strony przychylają się do wkomponowania go w harmonogram rundy wiosennej. A to oznacza, że tyszanie mają jeszcze w tym roku dwa mecze do rozegrania – obydwa na swoim boisku. W piątek o godzinie 18.00 zmierzą się z Polonią Warszawa, a w niedzielę 17 grudnia także o 18.00 gościć będą Stal Rzeszów. Nic więc dziwnego, że Dariusz Banasik wybrał się osobiście na zakończone remisem 2:2 bezpośrednie starcie tych rywali, żeby zobaczyć w jakiej są formie i czym na tym etapie sezonu starają się zaskoczyć przeciwnika. Jerzy Dusik